wtorek, 29 listopada 2016

Płynne pomadki do ust Golden Rose

Dziś prezentuję chyba najbardziej słynne pomadki od Golden Rose. Mowa o GR Longstay Liquid Matte Lipstick (ale długa nazwa) . Moje kolory to:


Miałam jeszcze jeden, ale bardzo mi nie pasował i postanowiłam go wydać. Powyżej kolejno : 05, 10, 09,01 . Starałam się zrobić im zdjęcia oddające jak najwierniej kolor, ale chyba nie wyszło .






Kolory na odwrót odlicz: 01,09,10,05 


Co o nich sądzę?
Ilość chyba o czymś świadczy. Może i nie mam ich tylu, co velvet matte, ale to dlatego ,że moim zdaniem nie są na co dzień. 
Velvet Matte są mniej trwałe od tych płynnych jednak nie wysuszają ust tak bardzo jak liquid. To wysuszanie nie jest jakieś ogromne, bo np.w swojej kolekcji mam pomadkę płynną z lovely i poziom wysuszenia po jednym dniu w porównaniu do GR jest duży.
Za co uwielbiam te szminki?
-za trwałość; to jest ich największy atut. Bourjois (te NibySuperTrwałe pomadki) nie mają do nich żadnego porównania. Dla przykładu, aby zmyć szminki muszę używać zwilżonych chusteczek z olejkami lub płynu dwufazowego. 
-za ładne "zjadanie się" i to nie żaden wymysł,bo nawet Damian stwierdził, że nie wygląda nieestetycznie po posiłku
-za cenę vs jakość; produkt zachowuje się dużo lepiej od droższych kosmetyków do ust, 20 zł za takie cudo to naprawdę świetna inwestycja
-za kolory...bo są przepiękne. Za chwilę opisze każdy z tych, które posiadam


Kolor 01 to bardzo jasny, pudrowy róż zmieszany z nutką nudziaka. Używałam go głownie latem, ciekawie kontrastował ze skórą. Mam zamiar smarować się nim w zimę, chociaż mogę wyjść na tym  trupio :D Minusem tej szminki jest to, że czasami, nie wiem od czego to zależy wchodzi w te mikro 'zmarszczki' w ustach, zbiera się. I w porównaniu do innych "zjada się" najgorzej.



Szminka nr 10 to ten najbardziej słynny i chyba kontrowersyjny kolor w tej kolekcji. Uwielbiam go do mocniejszego makijażu (do tego na zdjęciu wygląda raczej średnio). Zawsze zwraca na siebie uwagę :)



Nr 10 to jeden z kolorów, który nigdy nie zawodzi. Na randkę-idealny. Wiem, że zbyt szybko się nie zetrze. Bardzo twarzowy i mega kobiecy kolor. Nie żółci zębów.



Tararam ! Mamy 05. Ten kolor uwielbiam nosić do ultra dziennego makijażu twarzy i ciemnych ubrań. Jeśli mam do niego dobrany strój i usta wiem, że moja samoocena wzrośnie o +10 :)


Buziaki!


sobota, 19 listopada 2016

Aktualizacja włosów listopad

Przyszedł czas na kolejną aktualizacje. Po ciąży porost włosów znacznie się zahamował. W dodatku ich blask stracił na intensywności.  Prostownicy używam raz na dwa miesiące, z suszarki korzystam co najmniej raz w tygodniu. Staram się używać zimnego nawiewu, ale często, gdy się spieszę to zmuszona jestem do tego 'niszczącego' .Jedyny zabieg na włosach jaki wykonałam to 2 tygodnie po ciąży (czyli 8 mies.temu)- koloryzacja końcówek na kolor latte i delikatne rozjaśnienie mojego ombre. Obecnie olejuję włosy dwa razy w tygodniu (czasami rzadziej). Raz na dwa tygodnie myję włosy srebrnym bądź fioletowym szamponem (moonlight-z salonu fryzjerskiego albo dodaję płukanki Cameleo do zwykłego szamponu). Robiłabym to częściej, ale włosy po czymś takim są suche, spuszone i splątane. Miesiąc temu podcinałam końcówki, bo zauważyłam, że są mocno rozdwojone. Pani skróciła je o ok 3/4 cm. Obecnie wyglądają tak:





A teraz zagadka dla spostrzegawczych. Dlaczego na pierwszym zdj po lewej stronie mam dużo gorsze włosy niż te z prawej?



Długo sobie nie podumacie:
Po 1: te z lewej były nierozczesane, po 2 włosy z prawej olejowałam dwie h przed myciem. Dwie proste czynności, a jak zmieniają wygląd włosów ;)



Szampony: na co dzień Biovax złote algi i kawior (czarno-złoty, obłędnie pachnie) i Balea Oil Repair, oczyszczanie raz na dwa tygodnie Barwą . Dosyć często używam suchych szamponów z Batiste, ponieważ ćwiczę na siłowni i przed treningiem nie myję włosów,a czasami są bardzo tłuste i chcę jakoś wyglądać.
Odżywki: na zmianę: Nivea long repair , Balea oil repair lub do włosów kręconych , Dove Nutritive Solutions , do skóry głowy wcierka Jantar-najlepsza,dzięki niej włosy rosną. Używam jej co drugi miesiąc przez 2-3 tyg po każdym myciu
Maski: Biovax złote algi i kawior zapach cudo (raz w tygodniu)
Produkty do końcówek: olej migdałowy, winogronowy lub kokosowy, jedwab aloesowy z SuperPharm
Mgiełki: fioletowa z Gliss Kur, jedwab w sprayu z Marion (zapach mistrz!)

W dni, kiedy nie naolejuje końcówek zawsze mam puch. W dodatku noszenie szalików działa stymulująco na ten problem ;/

środa, 16 listopada 2016

Organizacja moich kosmetyków

Odkąd pamiętam kosmetyki przechowywałam w wiklinowych koszykach bądź luzem na pułkach . Kiedyś ledwo zapełniałam jeden, później dwa, a teraz postanowiłam wszystko przeorganizować. Już dawno chciałam coś zmienić. Odkąd mieszkam w Bukowcu przestrzeń na kosmetyki znacznie się zmniejszyła. W łazience pełno jest rzeczy "dla całego domu" , a w pokoju mamy dwie szafy na trzy osoby i trzeba się zmieścić. Stąd też do niedawna większość kosmetyków przechowywałam na parapecie. Nie było to ani estetyczne, ani ciekawe ani w ogóle jakiekolwiek. Postanowiłam coś zmienić i całość prezentuje się tak:










Jak widać część kosmetyków (czy akcesoriów-szczotek) trzymam na parapecie, a część w innych pojemnikach, które znajdują się w szafie. Z tym, że wygląda to dużo lepiej ;) Ciężko było wygospodarować miejsce tam,gdzie wcześniej były ubrania, ale zmotywowało mnie to do pozbycia się ubrań, których nie noszę. 

Na kolorówkę zamówiłam akrylową "szafkę"z Muji http://sklep.muji.com.pl/115-przechowywanie-akryl . Wypatrzyłam ją u CallMeBlondieee i odkładałam pieniądze, aby pozwolić sobie na zakup. Początkowo zastanawiałam się nad podobnymi, plastikowymi pojemnikami, ale nigdy się nie zawiodłam stawiając na jakość w przypadku takich produktów. Jestem z niej bardzo zadowolona. Otwieranie jest lekkie,przyjemne, nic się nie zacina. Sam pojemnik jest dosyć ciężki. Czyści się go zwilżoną chusteczką i wygląda jak nowy :) Ponad to bardzo odpowiada mi, że wszystko w nim widzę. Nie zastanawiam się, gdzie znajduje się dany kosmetyk. Minusem szafki jest to ,że niestety jej półki nie są na tyle wysokie, aby zmieścić wszystkie produkty. Problem jest z podkładem (który stoi na szafce), bazą do powiek i pudrem PAESE, ale z tym się liczyłam, bo na stronie są podane wymiary. Większe kosmetyki trzymam w opakowaniach po moich "wygranych" podkładach  http://aprilexpose.blogspot.com/2015/11/paczka-od-rimmel.html.


Zaprezentuję Wam po kolei co znajduje się w mojej kosmetyczce.

Poziom I wypełniają moje ulubione produkty do makijażu, czyli pomadki.


Poziom II to miejsce dla moich trzech paletek: Misslyn, Wibo i Sleek, w dodatku są tam dwa cienie: bazowy z Astora, który używam praktycznie w każdym makijażu i moje kochane color tattoo z Maybeline <3


Poziom III to miejsce dla wszelkich korektorów, są tam dwa bronzery, rozświetlacze, róż i produkty do pielęgnacji ust tj. peeling arbuzowy, lanolina i balsam.


Poziom IV to miejsce paletek z avonu, podwójnych i tych poczwórnych. Znajdują się tam także cienie pojedyncze, które używam nieco rzadziej, a także puder, który na co dzień znajduje się w mojej podręcznej kosmetyczce,


Poziom V to miejsce, w którym mam akcesoria tzn. gumki do włosów,puszki inglotowe,ostrzynkę, spinki, wsuwki, kolczyki, zegarki i osłonki do suszenia pędzli :)


Tak wygląda zawartość mojej kosmetyczki :) Jestem z niej zadowolona, tylko pozbyłabym się szybciej tych cieni, aby móc wypróbować inne. Prawdę mówiąc już długo się czaję na skomponowaną przez siebie inglotową paletkę, bo wiem jakie makijaże noszę najczęściej i moim zdaniem kupowanie gotowych paletek nie jest do końca dobrym rozwiązaniem. Gdyby człowiek był taki mądry od początku :P

W pudełku od rimmela przechowuję:


Pewnie świeczki to niecodzienny widok, ale akurat tam mi się zmieściły haha. Poza tym: pomadki, których nie używam, puder, ulubiony bronzer i baza do powiek, które nie mieszczą mi się do Muji. W drugim opakowaniu mam trzy paletki, których nie używam. Będę musiała się ich wreszcie pozbyć. Jeśli ktoś również ma produkty, których nie używa zapraszam do wymiany :) 



Miłego dnia. 


sobota, 12 listopada 2016

Macierzyństwo cz.IV

Dzień dobry!
Opiszę Wam na tą chwilę ostatnią część z serii "macierzyństwo". Postaram się jak najbardziej wyczerpać temat.

Zaczynamy...
Ostatni wpis skończył się tym, że przyjechałyśmy do domu i czekało nas super powitanie. Byłoby jeszcze piękniej, gdyby od początku nam się układało, ale niestety w pierwszy dzień pobytu w domu spotkały mnie dwie niemiłe rzeczy. Pierwsza- mała zupełnie nie mogła się przyssać. Kiedy tylko się udało ciągnęła tak mocno, że bez przerwy płakałam. Po drugie-baby blues to nie żadne kłamstwo. Czułam się fatalnie psychicznie. Przemęczenie, próba zaklimatyzowania się w "nowym" domu (ze względu na nowego członka rodziny), ból po operacji...to wszystko nie napawało radością. Pragnęłam się porządnie wyspać i najeść, a z tego wszystkiego nie zrobiłam jednego ani drugiego. Opisując to, sama zadaję sobie pytanie "dziecko ciągle nie je i nie płacze,miałaś mnóstwo czasu, żeby się ogarnąć" niby tak, ale przypomina mi się sytuacja jak pod wieczór mama przyniosła mi kanapki kiedy siedziałam przy Małej i obserwowałam jak śpi podczas gdy brzuch grał mi marsza, bo nie jadłam kilka godzin. Dziwne,nie ? Ale w tych pierwszych dniach czułam,że muszę być przy Małej, że moje miejsce jest właśnie przy łóżeczku,że jak wyjdę z pokoju ona zacznie płakać...I tak było przez kilkanaście dni,aż wreszcie poszłam po rozum do głowy (ale o tym za chwilę).
Zanim przejdę do opisywania dalszych perypetii nie mogę nie wspomnieć o reakcji członków rodziny na Julię. Po pierwsze przyjechałyśmy w dosyć ciężkim czasie, bo w domu leżał Patryk od ponad tygodnia z zapaleniem krtani i mama wróciła z poważnej operacji i też nie była zbyt sprawna (ale kochana postanowiła odebrać mnie ze szpitala chociaż też ledwo chodziła). Po tygodniu musiała jechać na drugą więc ja zajmowałam się noworodkiem i domem. Mój tata był na tygodniowej delegacji więc był tylko w weekendy. Mimo to bardzo podobało mi się w jaki sposób każdy potraktował Julię. Spokojnie, przedstawiałam Jej każdego po kolei, a po pewnym czasie osoby brały ją na rękę i traktowały od początku z szacunkiem i troską jaki należy się małej,bezbronnej osobie. Od początku Julia dostała od każdego mnóstwo miłości.
Pamiętam jak pierwszego dnia po naszym powrocie Damian przyjechał z pracy (koło 22) i jego  strach w oczach zmieszany z podekscytowaniem. Kiedy brał Julię na ręce miał w oczach łzy. Byłoby super,gdybym się lepiej czuła,ale niestety, po chwili wpadłam w ryk,oznajmiłam że czuje się strasznie, że Mała nie może się najeść i ciągle płacze... I wtedy mój mężczyzna podjął decyzje, że jedzie po mleko modyfikowane i o północy udał się do Świecia, żeby mnie odciążyć i nakarmić córcie. Same widzicie na jakiego Skarba trafiłam :) Julka od początku dała radę pić z butelki. Jedynym problemem były okropne ulewania.
Wracając do mojej nadopiekuńczości. Początek był przez to dla mnie trudny. Każdy kazał mi zwolnić, znaleźć chwilę dla siebie. Momentem przełomowym było jak po 4 dniach od powrotu pojechałam na zakupy z Damianem po pieluchy i może to śmiesznie zabrzmi-poczułam się cudownie. Po niecałych dwóch tygodniach poszłam sama od porodu pierwszy raz na spacer. Trwał on 15 minut,ale dodał mi mnóstwo energii. Co do karmienia- zamówiłam laktator i ściągałam 4 razy w ciągu dnia mleko, w nocy karmiłam piersią albo tym,co zostało ze ściągania. I tutaj mała dygresja- ściągałam mleko przez 4 msc., a później się skończyło i dawałam tylko modyfikowane. Nawet nie wiecie ile razy w tym czasie dostałam pytania jak karmie. Bardzo denerwowało mnie pogardliwe spojrzenie większości osób, a co więcej usłyszałam od kuzynki komentarz " Nie karmisz piersią??? Co z Ciebie za matka?". To zupełnie przelało czarę goryczy. APEL: karmienie z butelki NIE OZNACZA,że jestem gorszą matką, że zaniedbuję dziecko. NIE UDOWODNIONO w badaniach psychologicznych, żeby więź matki i dziecka była mocniejsza zależnie od karmienia metodą naturalną a sztuczną. WIĘŹ buduje okazywanie akceptacji, całowanie, głaskanie, mówienie do dziecka, a nie SPOSÓB KARMIENIA. Proszę to sobie zapamiętać. W dodatku dzieci, które są karmione przez butelkę (mówię o mleku modyfikowanym, nie naturalnym) nie są mniej zdrowe od dzieci karmionych mlekiem matki, jeśli oczywiście zadbamy o  odpowiedni poziom witamin. Kolejna rzecz- z mojj perspektywy karmienie piersią to nic wspaniałego. Myślicie, że jest fajnie nie móc wyjść z domu, pojechać gdzieś bez dziecka? Kobieta karmiąca musi spędzać przy dziecku więcej czasu,bo przecież jak pójdzie na zakupy, które będą trwały dłużej a dziecko będzie chciało jeść to karmiąc TYLKO piersią nikt za nią tego nie zrobi. A zresztą większość kobiet tak karmiących daje mleko na żądanie... Naprawdę mi się nie podobało. I nie myślcie sobie,że próbowałam tylko w szpitalu i jeden dzień w domu. Przez te 3/4 msc. wyglądało to tak, że w większości dostawiałam ją do piersi,ale jeśli pod koniec dnia już nie miałam siły albo Julka nie mogła się najęść,to mleko, które ściągnęłam dawałam jej do wypicia. Z czasem ta proporcja ulegała zmianie, bo więcej dawałam z butelki,mniej próbowałam dostawiać. Wyciągnijcie proszę wiosek z tego taki, że nie każda kobieta może ani chce karmić piersią i to jest wyłącznie jej decyzja i nikt nie ma prawa jej za to potępiać. Gdybym uważała,że cokolwiek co zrobiłam Julce może działać na nią negatywnie- odstąpiłabym od tego.
Jeśli chodzi o mnie to kilogramy zrzucałam bardzo szybko i  rana po 2 tygodniach mnie już prawie nie bolała. Do dnia dzisiejszego miałam bardziej odstający brzuch,ale od dwóch miesięcy coś z tym bardzo aktywnie robię :) Psychicznie też było coraz lepiej. Przyznam,że wszystko unormowało się po 3 miesiącach od porodu. Wtedy przystosowałam się do całej sytuacji i zaczęłam żyć zupełnie inną jakością. Moja rola ze studentki i dziewczyny zmieniła się w matkę, narzeczoną , panią domu, studentkę. Dodam, że ogromną pomoc dostałam od babci i mamy z którymi mieszkam. Babcia odciążała mnie z gotowaniem i pomagała w pracach domowych dopóki sama nie byłam w stanie sobie poradzić z tym chaosem :)
Im dłużej piszę, tym czuję, że jest tego więcej, ale myślę, że nie ma co dzielić się pierwszym pobytem w szpitalu, chrzcinami, wycieczką na podkarpacie czy ząbkami. Tego jest za wiele.

Dla świeżo upieczonych Mam, które być może to przeczytają- dacie sobie radę, z każdym dniem będzie coraz lepiej, cierpliwości. I znajdźcie dla siebie czas :)






wtorek, 8 listopada 2016

Macierzyństwo cz.III

Cześć :) Czas na opisanie rekonwalescencji po cesarce i kilka słów o naszym nowym życiu. Zapraszam.

Część trzecia macierzyństwa to dla mnie cały czas aktualny temat. Skupię się głównie na pierwszych dniach bycia Mamą.
Najpierw kilka słów o cesarce. Po zabiegu zostałam przewieziona na salę pooperacyjną. Kazano mi się przespać, ale jak to robić skoro dopiero co zostało się Mamą? :) Czekałam więc na moje Maleństwo i opisywałam Damianowi w smsach jak przebiegała operacja (niestety nie mogłam z nim porozmawiać,bo jak pisałam wcześniej-był zakaz odwiedzin...). W między czasie pielęgniarka co chwilę przychodziła,aby zapytać czy nie mija znieczulenie . Po 23 przyszła na salę położna z moim Skarbem. To było wspaniałe, zobaczyć nieco dokładniej niż na porodówce swoje dziecko. Od razu została dostawiona do piersi i nie napotkałam na żadne komplikacje z tym związane. Tylko trochę bolało :) Pamiętam, że ogarnęła mnie fala ciepła jak Jej mała główka wtuliła się w pierś. Najpierw pogłaskałam jej rączki- wydawały mi się najmniejsze na świecie, później gładziłam jej króciutkie włoski z tyłu głowy. Nigdy nie zapomnę jak ślicznie pachniała i jaka była kruchutka. Po wypiciu mleczka zasnęła mi na ręce. Niestety nie mogłam jej całować,bo zabroniono mi się wyginać-znieczulenie działało, ale następnego dnia takie "wygibasy" mogły skutkować ostrym bólem. Koło 2 w nocy położna przyszła po Juleczkę, a ja miałam czas,żeby się przespać...Cóż. Nie byłabym sobą, gdybym zasnęła z tych emocji. Czułam się wykończona,ale z drugiej strony wiedziałam, że dzieje się za dużo w moim życiu, abym zasnęła. W szpitalu po porodzie byłam trzy doby. W dobie 0 cały czas leżałam i karmiłam Małą.Jadłam jakieś przetarte zupki i piłam zbożówkę.  Dodam,że miałam ogromną ochotę na czekoladę i następnego dnia Damian przywiózł mi trzy Goplany mleczne, które wchłonęłam w ciągu pobytu na sali.W kolejny dzień kazano mi wstawać,ale w ciągu 12 h podczas prób podniesienia się z łóżka zemdlałam łącznie 7 razy. Ból był okropny. Przy każdym poruszeniu w łóżku czułam ranę. Leki przeciwbólowe były do mojej dyspozycji, ale starałam się przyjmować ich jak najmniej, bo chciałam oswoić się z tym nieprzyjemnym uczuciem rwania w dolnej części ciała (nie z zapędów masochistycznych,a ze świadomości,że jeszcze długo nie przestanie mnie boleć). Dopiero na drugą dobę byłam w stanie, z pomocą pielęgniarki pójść pod prysznic. Ulga niesamowita. Wtedy też wstawałam już do Małej, aby wziąć Ją na ręce-do karmienia i przebrać jej pieluchę. Szczerzę przyznam,że bałam się tego przebierania,ale po pierwszym razie czułam,że wszystko jest tak,jak być powinno. Na trzecią dobę przyjechała po nas mama z bratem, bo mój mężczyzna był w pracy. Szłam bardzo wolno,ale doszłam do samochodu. Łukasz nie przekraczał 60 km/h , bo przy każdej dziurze w drodze rana okropnie rwała. Kiedy dojechaliśmy do domu czekało na nas takie przywitanie:


Na łóżku już Malutka :)

Bardzo się wtedy wzruszyłam. Chyba pierwszy raz od porodu poczułam tak okropne zmęczenie. Może zeszły ze mnie te najbardziej silne emocje? A może jak zobaczyłam to łóżko to chciałam sobie poleżeć. Niestety, ale moje uczucia były bardzo ambiwalentne, bo z jednej strony cieszyłam się, że jesteśmy już w domu, ale z drugiej zadałam sobie pytanie "jak ja sobie poradzę?". A jak poradziłam? O tym przeczytacie w kolejnym poście. I obiecuję, że jeszcze w tym tygodniu, a nie za kilka miesięcy :)