piątek, 30 czerwca 2017

Tabletki Belissa- moje ważenia po dwóch kuracjach

Przedstawiam Wam tabletki, które stosowałam dwukrotnie przez kilka miesięcy:

Belissa Intense, tabletki na włosy, skórę i paznokcie, 50 szt
Mowa o Bellissa INTENSE, które najczęściej kupuję za ok.25 zł w Rossmannie lub aptece. W opakowaniu znajdziemy 50 tabletek, które starczą nam na tyle samo dni.Tabletki w porównaniu do innych  są dosyć duże, ale nie miałam żadnych problemów z połykaniem ich. Nie mają zapachu ani szczególnego smaku. Moja pierwsza kuracja odbyła się w trakcie ciąży i trwała przez cały jej okres. Podejrzewam, że dzięki nim (ale i za sprawą hormonów ofc) porost włosów był tak szybki. Jenak, aby przekonać się czy tak było rzeczywiście postanowiłam powtórzyć kurację całkiem niedawno. W tym celu zużyłam dwa opakowania. Jakie widzę efekty? 

Przede wszystkim tabletki działają stymulująco na porost włosów. Odstawiłam Jantar i używałam tylko ich, razem z codziennym masażem skóry głowy (który także na pewno się przyczynił do porostu). Chociaż w czasie używania belissy podcinałam włosy o kilka cm to w bardzo szybkim tempie zauważyłam ich odrost. W dodatku na mojej głowie po miesiącu używania pojawiło się mnóstwo baby hair. 

Co do skóry/ cery niestety nie mogę się wypowiedzieć, bo testowałam równocześnie wiele kremów/ toników/ żelów i one miały także wpływ na jej wygląd. Mimo to nie zauważyłam żadnego wysypu na twarzy. 

Paznokcie mam z natury słabe, a hybrydy (o których niebawem) je dodatkowo osłabiają. Jednak kiedy zaczęłam używać produktu udało mi się je nawet trochę zapuścić. Łamania i rozdwajania nie "naprawiły" niestety. Jednak zdaję sobie , że tabletki to tylko suplement, który i tak nie pomoże jeśli będę niezdrowo jeść czy nie szanować ciała. 

Podsumowując: największe efekty zauważyłam po włosach i o to mi chodziło. Jestem pewna, że niedługo- mowa o ok.3-4 miesiacach- zacznę znowu ich używać. W swoim krótkim życiu przetestowałam 4 inne suplementy i żadne nie działały tak spektakularnie na włosy jak belissa. Polecam je każdemu. 


wtorek, 27 czerwca 2017

Buble ostatnich tygodni

Hej! Raz na jakiś czas trafiają nam się kosmetyki, które niekoniecznie zachwycają swoim działaniem, albo po prostu nas zawodzą. "W internetach" przyjęło się nazywać je bublami. Niestety i ja czasami na owe trafiam. Oto te, które wpadły w moje ręce na przestrzeni ostatnich dwóch/trzech miesięcy:


Taram , piątka nieszczęśliwców. 

Czym zawinili ? 

Podkład Maybelline matująco-nawilżajacy: 


Wzięłam go, ponieważ jego właściwości były tym, czego szukałam oraz był w promocji po ok.9 zł. Nie lubię go, ponieważ:
-ma bardzo brzydki, ciemny kolor (wybrałam najjaśniejszy z gamy) i na twarzy utlenia się do pomarańczy
-tworzy "placki" na skórze
-ciężko go równomiernie rozprowadzić
-jest bardzo gęsty i ciężki 
-skóra po nim bardzo szybko się świeci 
Jedynym plusem jest zapach.


Żel do brwi transparentny Maybelline:


Ten produkt mam najdłużej. Niestety, ale go nie wykończę. Największym minusem jest to, że nie robi tego, co powinien- nie utrwala. Włoski po jego użyciu są takie jak przed- niesforne i powykręcane. Unlike.


Krem nawilżający Rival:


Testuję go ponad dwa miesiące i mam go dość. Produkt kupiłam "z braku laku", gdyż zapomniałam zabrać na wyjazd swojego produktu z domu i będąc w Rossmannie wybrałam coś na szybko i tanio. 
-krem w ogóle nie nawilża
-skóra po nim jest ściągnięta
-ma bardzo męczący zapach 
-wchłania się tak szybko, jakbyśmy nic nie nałożyli na twarz (dla niektórych plus)
 Kolor i konsystencja są ok, jednak nie na to zwracam największą uwagę w przypadku kremów.


Matowa pomadka do ust w płynie od mysecret:


Znowu- skusiłam się na kosmetyk "na szybko"- bez wcześniejszego researchu w internecie, bo był na promocji (swoją drogą te zakupy pod wpływem impulsu nigdy nie wychodzą mi na dobre). Oprócz ładnego, słodkiego, cukierkowego zapachu produkt:
-zbiera się w każdej "zmarszczce" w ustach
-schodzi nawet bez pomocy jedzenia czy picia
-wysusza usta na wiór


To już wszyscy nieszczęśnicy, którzy uprzykrzyli mi życie. Mam nadzieję, że zbyt szybko kolejni się nie pojawią. Miłego dnia :)

niedziela, 25 czerwca 2017

Recenzja książki prof. Małgorzaty Kościelskiej "Niechciana seksualność"

Z literaturą profesor Małgorzaty Kościelskiej było mi dane zetknąć się pierwszy raz przygotowując tę recenzję. Już wcześniej, od koleżanki z roku słyszałam iż warto sięgnąć po tę pozycję, jednak zazwyczaj odkładałam to na później. „Niechciana seksualność, o ludzkich potrzebach osób niepełnosprawnych intelektualnie”  to książka o bolesnej stronie życia tych, którym i tak nie żyje się łatwo. To książka trudna i bardzo uwrażliwiająca. Moim zdaniem uczy ludzi empatii. 

Zacznę od zwrócenia uwagi na problem, który był przytoczony przy okazji rozwoju seksualnego u dzieci i młodzieży oraz przewijał się do końca książki. Mam na myśli zagwostkę, którą mają dorośli względem osób niepełnosprawnych, mianowicie- informowanie swoich dojrzewających dzieci o seksualności. Uważam, że problem odnoszący się do osób z deficytami intelektualnymi nie dotyczy tylko tej grupy społeczeństwa, ale jest on globalny. Mimo, że „stajemy się” coraz bardziej nowocześni, wszystko się rozwija to jakąś część (powiedziałabym, że znaczną) ludzi obejmuje seksualne tabu. Z własnych obserwacji upatruję tutaj dwie główne przyczyny- u rodzin chrześcijańskich jest to mocny nacisk moralny, aby „o tym jeszcze nie mówić” (w efekcie nie mówić w ogóle), a z drugiej, na co wskazywała autorka- lęk przed rozerotyzowaniem dzieci i młodzieży. W efekcie nadal spotykam osoby, które nie znają podstawowych pojęć z zakresu biologii, anatomii czy boją się iść do ginekologa. Osoby te , choć zdrowe są także w pewnej sferze wiedzy o człowieku upośledzeni.

Zdaję sobie sprawę, że książka nie traktowała o ludziach w normie intelektualnej, jednak czytając tą książkę zgeneralizowałam i spojrzałam szerzej na problem. Momentami wydawało mi się, że nie czytam o osobach z upośledzeniem umysłowym, a o większości nastolatków.

Autorka uświadomiła mnie także, że zachowania społeczne osób niepełnosprawnych intelektualnie ukierunkowane są nie na zdobywanie pozycji w grupie ile na zapewnieniu bliskich więzi przynajmniej od jednej osoby dorosłej. Z mojego punktu widzenia jest to problem o tyle duży, że osoby niepełnosprawne  cierpią na brak odpowiedniego wsparcie ze strony tych osób. Najczęściej są to rodzice, jednak co ma zrobić dziecko, które i tak nie może się do nich zwrócić, nie ma w nich „bezpiecznej bazy” ? Zostaje samo ze swoim deficytem i patologią. Często niezrozumiałe zachowania już dorosłej, upośledzonej osoby bywają niekomfortowe dla otoczenia- mowa o przytulaniu, całowaniu w miejscach publicznych czy rzucaniu się na ziemię. Jednak warto zdać sobie sprawę, że osoby te nie działają po to, by wzbudzić złość opiekuna, a rozpaczliwie wołają o uwagę i miłość z ich strony.

Wielkim walorem lektury są przykłady podawane z pracy autorki. Dialogi w bardzo obrazowy sposób pokazują główne problemy z jakimi borykają się osoby niepełnosprawne intelektualnie. Brakuje im przede wszystkim zrozumienia i akceptacji otoczenia, ale także wiele z nich cierpi na „głód informacji”. Często też osoby takie wypierają lub zaprzeczają swoim potrzebom. Prof. Kościelska podkreśla jak tłumienie potrzeb może wpływać na dalszy rozwój i egzystencję. Ogólną dezinformację widać także w wywiadach z większością osób cytowanych w książce. Dochodzi do tego, że kobieta w wieku prawie 40 lat nie wie ile trwa ciąża i uważa, że mężczyźni też miesiączkują.
Kolejną rzeczą, która zmusiła mnie do głębszych rozmyślań to przykłady kobiet 27-letniej Iwony z porażeniem dziecięcym oraz 32-letniej Elżbiety z umiarkowanym upośledzeniem umysłowym. Obie kobiety zostały oddane do zakładów/Domów Dziecka bardzo wcześnie. I obie, choć w różnym stopniu sprawne umysłowo czuły bardzo duże odrzucenie. Zatrważające było w jaki sposób tłumaczyły nieobecność najważniejszych osób w życiu. Iwona za każdym razem twierdziła, że „nie mogę wyjść, bo mnie nie chcą, ja chcę ale oni mnie nie”. Elżbieta zwracała uwagę na brak zainteresowania. Zdziwiło mnie to, że w przypadku „zdrowych” osób mamy najczęściej do czynienia z mechanizmami obronnymi. Zazwyczaj w przypadkach wyżej wymienionych byłoby to wyparcie lub zaprzeczenie. Kobiety nie tłumaczyły sobie tych wydarzeń z przeszłości w sposób chroniący ich psychikę. Mimo że są określane jako upośledzone intelektualnie to sposób ich rozumowania jest przejrzysty. Być może właśnie też dlatego tak się ich nazywa, bo chociaż przez mechanizmy obronne widzimy trudne dla nas treści „w krzywmy zwierciadle” to  używanie ich pełni funkcję obronną ego.

„Niechciana seksualność o ludzkich potrzebach osób niepełnosprawnych intelektualnie” to książka, która oprócz trudnych opisów doświadczeń ludzi dotkniętych kalectwem umysłowym uwrażliwia czytelnika na ich ból. Pozwala nabywać umiejętność, która choć obecnie często wytykana jako słabość pozwala zrozumieć drugą osobę. Książkę polecam każdemu, ponieważ czyta się ją bardzo szybko i mimo przedstawianych treści i holistycznego problemu (ukazanego także z wielu perspektyw) pozwala nauczyć się empatii i zrewidować nasze poglądy. 

Miłej niedzieli. 

środa, 21 czerwca 2017

Aktualizacja włosów czerwiec

Cześć! Dziś przychodzę do Was z moim ulubionym wpisem na blogach- tym o włosach. Sama również lubię dodawać taką aktualizację, bo widzę z perspektywy czasu jak wyglądały moje włosy i ile udało mi się osiągnąć.
Od ostatniej aktualizacji minęło sporo czasu, naprawdę dużo. Włosy urosły o kilka centymentrów i...zmieniły kolor. Oczywiście nie same, a za sprawą rozjaśniacza, ale o tym za chwilę.
Kiedy w listopadzie dodałam aktualizację włosów dwa razy zawitałam do fryzjera. Od lat jest to Gosia z salonu fryzjerskiego w Chełmnie  https://www.facebook.com/salonfryzjerskichelmno/ . Dwukrotnie zdecydowałam się na podcięcie włosów i rozjaśnienie. Raz wykonałam tylko "wyższe" ombre, a w kwietniu postanowiłam zaszaleć i rozjaśniłam je prawie od skóry głowy. Kilka zdjęć z tamtego okresu:

Przed pierwszym farbowaniem i podcinaniem:




Po pierwszym farbowaniu i podcięciu:








Po drugim rozjaśnianiu:
Powyżej jeszcze mokre po myciu 



Jak moje włosy wyglądają obecnie ?


Włosy w kolorze dębu sonoma :D 





Od 1 kwietnia nie rozjaśniałam włosów ani nie podcinałam. Kolejne zmiany mam zamiar wprowadzić najszybciej w lipcu (podcięcie, ewentualnie wyrównanie odrostów, aby przechodziły lekko w naturalne).

Czego obecnie używam?

Szampony:

  • Babuszka Agafii nr 3 na łopianowym propolisie (wróciłam do niego) 
  • Joanna szampon z płukanką 
  • do oczyszczania Jantar do włosów suchych i zniszczonych
  • Dove Regenerate Nourishment(regenerująco - odżywiający) 
Maski:
  • Babuszka Agafii maska łopianowa
  • Biowax czarna z kawiorem (intensywnie regenerująca znowu kupiłam ponownie po jakimś czasie, pięknie pachnie, super działa)
Odżywki:
  • Garnier Ultra Doux z avokado i masłem karite 
  • Dove Regenerate Nourishment (regenerująco-odbudowująca)
  • Nivea Diamond Glossy 
Inne produkty:
  • Elseve odżywka w sprayu do wlosów suchych i zniszczonych
  • Gliss Kur Ultimate Repair czarno-złota odzywka w sprayu
  • CHI- jedwab na końcówki (chyba 4 opakowanie, które używam)
  • Olejek ze słodkich migdałów
  • Olejek lniany 
  • Tydzień temu skończyłam używać tabletek Belissa 
Miłego dnia :)

niedziela, 18 czerwca 2017

Recenzja książki Katarzyny Schier " Piękne brzydactwo"

Witam. Tak jak obiecałam- w niedzielę będę dodawać wpis o książkach, które przeczytałam. Dzisiaj obszerna recenzja, którą napisałam już dwa miesiące temu w ramach pracy domowej na zajęcia z psychologii klinicznej. 

Zagadnienie związane z rozpatrywaniem zależności dotyczącymi wpływu czynników psychicznych na organizm człowieka interesowało mnie od dłuższego czasu. Wielokrotnie zwracałam uwagę na fakt działania mojego organizmu podczas stresujących sytuacji, w których całe ciało mówiło mi  jak trudne jest to zdarzenie i ile kosztuje fizycznego wysiłku. Dopiero niedawno miałam okazję, aby całemu zjawisku przyjrzeć się dokładniej. Czytając tekst o „porzuconym ciele” w kontekście chorób odżywiania zapragnęłam pogłębić wiedzę z tego zakresu i przeczytać całą książkę profesor Katarzyny Schier „Piękne brzydactwo”.

Uważam, że o wartości książki dla czytelnika świadczy refleksja i niedosyt, który sprawia, że chcemy dalej eksplorować w tej dziedzinie. Mam na myśli tutaj książki głównie naukowe, w których to, jak treści są przekazane ma wpływ na atrakcyjność tekstu. Przykładem może być genialnie napisana książka o ekonomii (którą się w ogóle wcześniej nie interesowałam) „Finansowy Ninja” Michała Szafrańskiego.

Od razu zaznaczę, że książka prof. Schier skłoniła mnie do wielu refleksji i wzbudziła różne emocje, z którymi podzielę się później. Najpierw kilka słów o pierwszych wrażeniach.

Oczekiwania, które miałam względem wyżej wymienionej pozycji były dosyć duże. Ciekawy tytuł, interesujące zagadnienie i poważny autorytet. Mimo to do połowy książki walczyłam z oporem i ambiwalentnymi uczuciami, które zniechęcały mnie do dalszego czytania. Zawiodłam się tym, że nie jest to książka, którą mogę przeczytać „w sobotni wieczór”, ale podczas której muszę cały czas być skupiona i uważna, bo każde zdanie ma znaczenie.  Samo czytanie wymagało ode mnie dużego wysiłku i często jeden akapit czytałam trzy razy, aby go dobrze zrozumieć. Po całej lekturze uważam, że to właśnie świadczy o tym, jak ta pozycja jest dobra i wartościowa. Autorka dokonała wszelkich starań, aby lektura była napisana przystępnym językiem, ale dla osoby, która do całej teorii psychodynamicznej odnosiła się wówczas z nieukrywanym dystansem i niechęcią sprawiała mi niemały problem. Jednak dzięki przeczytaniu książki dowiedziałam się wielu metodach stosowanych w eksperymentach psychologicznych, o założeniach nurtu psychodynamicznego np. o całej relacji więzi z obiektem, który wcześniej interpretowałam bardzo powierzchownie. Dużym atutem jest również przytaczanie studium przypadków, w których autorka opisuje osobę z wcześniej zaznaczonym problemem i pracę nad defektem.

Najtrudniejszym rozdziałem w książce był ten poświęcony zaburzeniom obrazu ciała u osób cierpiących na choroby psychosomatyczne, jednak dowiedziałam się z niego najwięcej. Miałam okazję zastanowić się nad całą traumą, która spada na dziecko w momencie ułomności rodzica, która wynika z braku identyfikacji z bólem własnego dziecka czy emocjonalno-fizycznej niedostępności opiekuna. Jak dziecko, które zostało skrzywdzone przez czynniki niezależne od niego (biologiczne) musi w dodatku uporać się z patologiami czy nawet zaburzeniami w zachowaniu/osobowości rodzica. Odniosłam wrażenie, że połowa problemów, która z tego wynika była opisana w owej publikacji. Związane z tym jest mnóstwo problemów począwszy od doświadczania przez dziecko parentyfikacji, po zniekształcony proces tworzenia się autonomii jednostki w procesie separacji-indywiduacji aż po poświęcanie swojego ciała, aby chronić dobry obraz rodzica, opiekuna. Sytuacja związana z zachowywaniem pozytywnego obrazu ważnych osób jest zdaniem autorki iluzją bycia kochanym. W obliczu przytaczanych argumentów w książce trudno się z tą hipotezą nie zgodzić. Dziecko nawet nie ważne jak zaniedbane czy okaleczane będzie całą ufność i miłość chciało przelać na rodzica, bo przecież z założenia „mama mnie kocha i jest dobra”. Tu książka okazuje się najbardziej drastyczna, bo pokazuje, że nie zawsze tak jest.

Rozdział, który czytało mi się najprzyjemniej dotyczył możliwości transformacji obrazu ciała. Traktował o operacjach plastycznych i jego mentalnych konsekwencjach dla pacjentów. Często kobietom wydaje się, że po operacji ich życie będzie inne, lepsze, „wszystko się ułoży” i ich samoocena wzrośnie. Przed lekturą być może nie podważyłabym wcześniejszego zdania. Jednak rzeczą którą zrozumiałam dzięki autorce jest dopuszczenie do swojego myślenia tezy zgodnie z którą Ja cielesne i obraz ciała są elementarną częścią osobowości. Cześć ta zostaje ukształtowana we wczesnym dzieciństwie i zabiegi chirurgiczne jej nie naprawią. Mogą stanowić jedynie gratyfikacje, która minie. Przedstawiony wniosek odnosi się bezpośrednio do ostatniego rozdziału książki. Profesor Katarzyna Schier kończy książkę stwierdzeniem, że nawet nie spełniając wymogów kultury dotyczących piękna, buduje się takie poczucie we wczesnej relacji z opiekunami lub odbudowując je w późniejszym życiu. Można być pięknym posiadając cechy „brzydactwa”, ponieważ piękno rodzi się w naszych głowach. U osób z zaburzoną percepcją własnego ciała, albo z kobietami dążącymi do osiągnięcia piękniejszej sylwetki zalecana jest psychoterapia skupiona na uprzednim „naprawieniu” swojego obrazu w umyśle. W tym kontekście bardzo ciekawą jawi mi się terapia ciała, której nie będę opisywać, ale dotyczy ona wyrażania emocji.

W temacie terapii moja uwaga sfokusowała się na terapii dotykiem. Leczenie osób z problemem akceptowania własnej cielesności lub dzieci ofiarujących swoje ciało poprzez: pływanie czy dogoterapię uznałam, za –z jednej strony- pozadyskusyjne, a drugiej-aż nierealne, aby mogło pomóc. Autorka przywołuje badania, w których osoby posiadające psy mają obniżone ciśnienie tętnicze krwi, spadek poziomu stresu i obniżenie poziomu cholesterolu. Natomiast pływanie ma  dostarczyć podstawowych wrażeń sensorycznych, które mogą przywoływać kojące wspomnienia bycia kąpanym w okresie dzieciństwa. Badania zdają się potwierdzać skuteczność metody.

Chcę zaznaczyć, że atutem tej książki jest jej kompleksowość. Zjawiska, które zostały opisane w książce były rzetelnie wyjaśnione i do każdego zagadnienia autorka dodała albo badania własne, innych lub studium przypadku. Chociaż objętościowo nie zajmuje wiele stron, to jej treść w sposób dokładny opisuje zagadnienia obrazu ciała w kontekście psychosomatycznym. Jestem pewna, że zajrzę do tej publikacji ponownie, ponieważ profesor Schier odpowiada na pytania, które stawia, co nie zdarza się często. Niech za przykład posłuży książka Karen Horney „Neurotyczna osobowość naszych czasów”, w której autorka zmuszając do refleksji po każdym rozdziale dawała nadzieję, że odpowiedź uzyskamy po przeczytaniu kolejnego, co nie miało miejsca. Być może w tamtej książce miał być to zabieg zachęcający do czytania, ale mnie zniechęcał.  


Zadaję sobie sprawę z tego, że ta książka dopiero otwiera mi drzwi do zagadnienia związanego z zależnością psyche i somy, ale po przestudiowaniu tej lektury mam ochotę na więcej.

Miłej lektury :)  

środa, 14 czerwca 2017

Cienie GlamShadows

Witam w kolejny piękny dzień. Zaprezentuję Wam dzisiaj kosmetyki, które od 3 miesięcy goszczą w mojej toaletce. Kilka z nich zamówiłam całkiem niedawno, ale już przetestowałam. Mowa o paletce Glambox. w której znajdują się cienie Glamshadows.

Od roku zastanawiałam się nad inwestycją w porządne cienie, które mnie zadowolą (pigmentacja+ trwałość). Rozważałam przede wszystkim Inglota, bo naczytałam się pełno opinii o tych produktach. Wiedziałam, że nie będzie to paletka skompletowana odgórnie, a taka, której kolory sama wybiorę. Zazwyczaj, gdy kupowałam "gotowe" paletki-były w nich  cienie, których w ogóle nie ruszałam. Doszłam do wniosku, że jest to marnotrawstwo i postanowiłam, że sama zadecyduję których kolorów będę używać. Mój wybór padł jednak na cienie Glamshadows:



Tak paleta prezentuje się od przodu, tyłu i środka. Jest ona magnetyczna, ma miejsce na 12 cieni. Można do niej włożyć także bronzery, ocieplacze,róże czy rozświetlacze z serii kosmetyków Hani.
Jej wygląd od razu mnie urzekł. Pudełko jest wykonane z tektury, a w środku znajduje się plastikowa "szybka", aby widzieć produkty w opakowaniu. Po pewnym czasie od jej używania nadal mi się podoba, jednak wolałabym, żeby ta szybka była wykonana z czegoś bardziej porządnego, a sama paletka zrobiona z plastiku. W dodatku naturalnym jest, że szybko się brudzi, ale to było do przewidzenia. Magnes jest bardzo mocny i mam pewność, że żaden z produktów nie wypadnie. Paleta na 12 cieni to koszt 29 zł.



Cienie, na które się zdecydowałam (od lewej, I rząd, na ręce w takiej samej kolejności):

-matowy cielak

-budyniowy

-flamingo

-cytrynowa mgiełka

-Ej Rudy!

-kakaowa cegła

-różowe złoto

-złota pistacja

-tango

-bingo

-wytrawny róż

-palona kawa

Od razu zaznaczę, że jestem zakochana w tych nazwach. Wreszcie coś polskiego :) Cienie mają 1,8 g i kosztują 12 zł za sztukę. Jeśli zdecydowałabym się na beztalkowce to płaciłabym za cień 16 zł jednak owego w mojej kolekcji nie ma. Łącznie za paletkę z cieniami zapłaciłam 173 zł

Zacznę od tego , że jedynym cieniem ,który mi się nie podoba jest złota pistacja (na swatchu na ręce jej nie widać, jest piąta od prawej strony). Nie wygląda zbyt dobrze do moich oczu i urody. W dodatku w porównaniu do reszty cieni jest bardzo słabo napigmentowana. Jednak używam jej,bo chcę jak najszybciej kupić dla niej zamiennik (mam już wybrany kolor).

Co do reszty- używam kolorów z taką samą regularnością. Po pierwszym użyciu byłam w głębokim szoku, bo nie wiedziałam, że cienie mogą być aż tak bardzo napigmentowane i tak pięknie się rozcierać. Do dzisiaj używa mi się ich najlepiej i w dni, kiedy zmuszam się , aby wykańczać moje pozostałe produkty zawsze mam w głowie "Glamshadows to lepsza opcja". Dodatkową zaletą produktów jest to, że cienie nie zbierają się w załamaniu. Moja powieka jest dosyć "trudna" ze względu na to, jak łatwo się tłuści i "zbiera" wszystkie produkty w załamanie, jednak z tym kosmetykiem coś takiego mi nie straszne. Jestem także bardzo zadowolona z jasnych, bazowych cieni (matowego cielaka i budyniowego), ponieważ są to pierwsze jasne cienie, pod które nie muszę używać żadnego kolorowego produktu, który zakryje żyłki na powiece.

Z paletki jestem bardzo zadowolona i na pewno będę w nie dalej inwestować. Za jakiś czas, kiedy wykończę moje inne paletki mam zamiar dla porównania kupić kilka cieni z Inglota i porównać je ze sobą.

Polecam. 

niedziela, 11 czerwca 2017

Lubię czytać książki

Hej. To już kolejny post w krótkim czasie- szaleństwo po prostu. Jednak mam przerwę w sesji i chcę ją dobrze spożytkować. Już kiedyś miałam zamiar wystartować z serią o książkach, ale zazwyczaj mi to umykało. Dziś pora to zmienić.
Odkąd pamiętam lubiłam czytać książki. W podstawówce zaczytana w serii Ani z Zielonego Wzgórza (przeczytałam całą dwa razy) oraz książki Siesickiej (nadal pamiętam "Zapałkę na zakręcie"), później nastały czasy wielkich idei i Coelho. Z czasem brnęłam przez Sparksa, Cobena i inne wielkie nazwiska. Od czasów liceum czytałam więcej niż w gimnazjum, jednak nadal była to zaledwie książka/dwie w miesiącu. Przełom nastąpił kiedy skończyłam liceum. Wtedy przeczytałam sporo książek ,a ich liczba wciąż rosła. Stało się to jedną z moich ulubionych czynności relaksacyjnych.  Niestety, ale mam bardzo słabą pamięć długotrwałą i większość z tytułów, które miałam w dłoniach zostały przeze mnie zapominane. Pod koniec 2016 roku postanowiłam, że zacznę zapisywać te, które przeczytałam. Z Nowym Rokiem założyłam także, że w tym 2017 przeczytam 50 książek. Mamy czerwiec, a ja jestem w trakcie 26 książki więc myślę, że dam radę. Według mnie to najlepsze wyzwanie z jakim postanowiłam się zmierzyć. 
Poniżej chcę Wam zamieścić listę książek, które przeczytałam w tym roku. Na zielono zaznaczę te, które Wam polecam. Mam zamiar również opisywać niektóre z nich i takie mini recenzje dodawać w dany dzień tygodnia (możemy ustalić, że będzie to niedziela).
Pragnę też zaznaczyć, że większość z tych książek posiadam- albo je dostałam, albo kupiłam. Zatrzymuję tylko te, które mi się podobają i przeczytam je jeszcze co najmniej raz. Resztę oddaje do biblioteki. W przypadku książki "Przeżyć" pożyczyłam ją od Karoliny, ale tak bardzo mi się spodobała, że mam zamiar ją niebawem kupić, bo chcę do niej wracać.

1.      Psychologia zmiany- Mateusz Grzesiak
2.      Chcieć mniej- Katarzyna Kędzierska
3.      Wichrowe Wzgórze- Emily Bronte
4.Ginekolodzy-Jurgen Thornwald
5.      Wszystko da się naprawić- Zbigniew Lew-Starowicz (2 raz)
6.      Mengele: polowanie na Anioła Śmierci-G.Posner,J.Ware
7.      Bez pamięci-Martyna Kubacka
7.      Jeszcze jeden oddech-Paul Kalanithi
9.      Zanim się pojawiłeś-Jojo Moyes
10.      Niech będzie wola Twoja-Macime Chattman
11.  Konfesjonał-Jack Higgins
12.  Piękne brzydactwo-Katarzyna Schier
13.  Niechciana seksualność-Małgorzata Kościelska
14.  Siostra Łucja mówi o Fatimie-opr.Ojciec Ludwik Kondor
15.  Wirus samotności-W.Kruczyński nie skończyłam,bo mega nuda
16.  Przeżyć- Yeronmi Park
17.  O mężczyźnie- Zbigniew Lew-Starowicz
18.  Ego-rcyzmy- Mateusz Grzesiak
19.  Od urodzenia-Elisa Albert
20.  Złodziejka książek-Markus Zusak
21.  Magia sprzątania-Marie Komondo
22.  Anaruk Chłopiec z Grenlandii- Czesław Centkiewicz
23.  Tokimeki- Marie Kondo
24.  Seria One są wśród nas (Rodziny dzieci niepełnosprawnych, Dzieci z porażeniem mózgowym, Dzieci z zespołem Downa)- Małgorzata Kościelska
25.  Dorosnąć do…Infantylna osobowość naszych czasów- Małgorzata Kościelska (artykuł)
26.  Ślepnąc od świateł- Żulczyk 

Jak widać czytam baaaardzo różne rzeczy i czuję dzięki temu, że dużo zyskuję (rymy lotem Ryszarda Pe). Jestem ciekawa świata nie tylko w wyodrębnionych jego obszarach, a raczej w szerszej perspektywie. W tym roku chciałabym przeczytać parę bardziej ambitnych książek m.in dzieła Hawkinga, Chestertona czy Łysiaka, ale zobaczymy co czas przyniesie. 

Miłego dnia. 

czwartek, 8 czerwca 2017

Podkład Soraya Aqua Matt

Cześć! :) 
Po ponad półrocznej przerwie witam się z Wami ponownie, aby przedstawić  produkt, który używałam przez ostatnie 4 miesiące. Jak wiecie (albo i nie) jeszcze półtora roku temu z podkładów korzystałam sporadycznie. Na większe wyjścia, ale nic poza tym. Sytuacja się zmieniła, gdy przekonałam się, że pełen makijaż wygląda dużo lepiej, a produkty tego typu nie zapychają mi skóry.
Pod koniec lutego znalazłam w Naturze coś, co przyciągnęło moją uwagę. Matujący podkład, który ma nawilżać. Znalazłam odpowiedni odcień- 101 jasny beż i zabrałam się do testów. Właśnie dzisiaj go wykończyłam i myślę, że mogę o nim już coś powiedzieć.


Za 30 ml produktu zapłaciłam 22 zł, czyli cena bardzo przeciętna jak na drogeryjne podkłady. Wybrałam najjaśniejszy kolor jaki był dostępny w sklepie. Zdaniem producenta: "Jedwabisty podkład perfekcyjnie matuje cerę i maskuje niedoskonałości, jednocześnie zapewniając doskonałe nawilżenie i poczucie komfortu. Podkład nie zatyka porów, nie powoduje efektu maski." 

Czy to prawda? 

Chciałoby się odpowiedzieć jednym słowem: tak. Jednak mam trochę więcej przemyśleń. 

  • Uważam,że podkład jest bardzo dobrym, lekkim i dziennym produktem. 
  • Nie tworzy efektu maski, a moje naczynka, które mam przebijają przez niego. 
  • Oprócz swojej lekkiej formuły bardzo ładnie ujednolica skórę. 
  • Nie zapycha. 
  • Dzięki jedwabistej i lekkiej konsystencji rozprowadza się równomiernie i gładko. Mój sposób nakładania go to ten za pomocą palców- gąbeczka BB i blend it sprawdziła się gorzej. Jak nakładam go palcami na całą twarz zużywam pół pompki. 
  • Efekt krycia można stopniować, jednak uważam, że nie ma co przesadzać.
  • Delikatnie ciemnieje po 10 minutach od nałożenia, ale tylko o pół tonu.
  • Wpada w żółte, nie różowe tony. 
  • Ładnie, świeżo pachnie. 
  • Ma bardzo fajną pompkę, która nie wyciska za dużo podkładu i jest higieniczna. 
  • Minusem dla niektórych może być to, że chociaż nawilża to matowienie należy do średnich. Po 4 godzinach od nałożenia skóra na czole się świeci (w moim przypadku to norma). 
  • Jak dla mnie ważne jest też to, że ściera się bardzo ładnie (o ile coś może się ładnie ścierać :P). Ucząc się po nocach czasami jak Mała zaśnie w dzień ucinam sobie drzemki, a później gdzieś wychodzę, ale z tym podkładem nie muszę się martwić, że wygląda nieestetycznie po krótkim spanku :)


Jednym słowem: polecam. Z pewnością wrócę do niego latem, ponieważ teraz używam trzech innych produktów z kategorii podkład.