wtorek, 29 listopada 2016

Płynne pomadki do ust Golden Rose

Dziś prezentuję chyba najbardziej słynne pomadki od Golden Rose. Mowa o GR Longstay Liquid Matte Lipstick (ale długa nazwa) . Moje kolory to:


Miałam jeszcze jeden, ale bardzo mi nie pasował i postanowiłam go wydać. Powyżej kolejno : 05, 10, 09,01 . Starałam się zrobić im zdjęcia oddające jak najwierniej kolor, ale chyba nie wyszło .






Kolory na odwrót odlicz: 01,09,10,05 


Co o nich sądzę?
Ilość chyba o czymś świadczy. Może i nie mam ich tylu, co velvet matte, ale to dlatego ,że moim zdaniem nie są na co dzień. 
Velvet Matte są mniej trwałe od tych płynnych jednak nie wysuszają ust tak bardzo jak liquid. To wysuszanie nie jest jakieś ogromne, bo np.w swojej kolekcji mam pomadkę płynną z lovely i poziom wysuszenia po jednym dniu w porównaniu do GR jest duży.
Za co uwielbiam te szminki?
-za trwałość; to jest ich największy atut. Bourjois (te NibySuperTrwałe pomadki) nie mają do nich żadnego porównania. Dla przykładu, aby zmyć szminki muszę używać zwilżonych chusteczek z olejkami lub płynu dwufazowego. 
-za ładne "zjadanie się" i to nie żaden wymysł,bo nawet Damian stwierdził, że nie wygląda nieestetycznie po posiłku
-za cenę vs jakość; produkt zachowuje się dużo lepiej od droższych kosmetyków do ust, 20 zł za takie cudo to naprawdę świetna inwestycja
-za kolory...bo są przepiękne. Za chwilę opisze każdy z tych, które posiadam


Kolor 01 to bardzo jasny, pudrowy róż zmieszany z nutką nudziaka. Używałam go głownie latem, ciekawie kontrastował ze skórą. Mam zamiar smarować się nim w zimę, chociaż mogę wyjść na tym  trupio :D Minusem tej szminki jest to, że czasami, nie wiem od czego to zależy wchodzi w te mikro 'zmarszczki' w ustach, zbiera się. I w porównaniu do innych "zjada się" najgorzej.



Szminka nr 10 to ten najbardziej słynny i chyba kontrowersyjny kolor w tej kolekcji. Uwielbiam go do mocniejszego makijażu (do tego na zdjęciu wygląda raczej średnio). Zawsze zwraca na siebie uwagę :)



Nr 10 to jeden z kolorów, który nigdy nie zawodzi. Na randkę-idealny. Wiem, że zbyt szybko się nie zetrze. Bardzo twarzowy i mega kobiecy kolor. Nie żółci zębów.



Tararam ! Mamy 05. Ten kolor uwielbiam nosić do ultra dziennego makijażu twarzy i ciemnych ubrań. Jeśli mam do niego dobrany strój i usta wiem, że moja samoocena wzrośnie o +10 :)


Buziaki!


sobota, 19 listopada 2016

Aktualizacja włosów listopad

Przyszedł czas na kolejną aktualizacje. Po ciąży porost włosów znacznie się zahamował. W dodatku ich blask stracił na intensywności.  Prostownicy używam raz na dwa miesiące, z suszarki korzystam co najmniej raz w tygodniu. Staram się używać zimnego nawiewu, ale często, gdy się spieszę to zmuszona jestem do tego 'niszczącego' .Jedyny zabieg na włosach jaki wykonałam to 2 tygodnie po ciąży (czyli 8 mies.temu)- koloryzacja końcówek na kolor latte i delikatne rozjaśnienie mojego ombre. Obecnie olejuję włosy dwa razy w tygodniu (czasami rzadziej). Raz na dwa tygodnie myję włosy srebrnym bądź fioletowym szamponem (moonlight-z salonu fryzjerskiego albo dodaję płukanki Cameleo do zwykłego szamponu). Robiłabym to częściej, ale włosy po czymś takim są suche, spuszone i splątane. Miesiąc temu podcinałam końcówki, bo zauważyłam, że są mocno rozdwojone. Pani skróciła je o ok 3/4 cm. Obecnie wyglądają tak:





A teraz zagadka dla spostrzegawczych. Dlaczego na pierwszym zdj po lewej stronie mam dużo gorsze włosy niż te z prawej?



Długo sobie nie podumacie:
Po 1: te z lewej były nierozczesane, po 2 włosy z prawej olejowałam dwie h przed myciem. Dwie proste czynności, a jak zmieniają wygląd włosów ;)



Szampony: na co dzień Biovax złote algi i kawior (czarno-złoty, obłędnie pachnie) i Balea Oil Repair, oczyszczanie raz na dwa tygodnie Barwą . Dosyć często używam suchych szamponów z Batiste, ponieważ ćwiczę na siłowni i przed treningiem nie myję włosów,a czasami są bardzo tłuste i chcę jakoś wyglądać.
Odżywki: na zmianę: Nivea long repair , Balea oil repair lub do włosów kręconych , Dove Nutritive Solutions , do skóry głowy wcierka Jantar-najlepsza,dzięki niej włosy rosną. Używam jej co drugi miesiąc przez 2-3 tyg po każdym myciu
Maski: Biovax złote algi i kawior zapach cudo (raz w tygodniu)
Produkty do końcówek: olej migdałowy, winogronowy lub kokosowy, jedwab aloesowy z SuperPharm
Mgiełki: fioletowa z Gliss Kur, jedwab w sprayu z Marion (zapach mistrz!)

W dni, kiedy nie naolejuje końcówek zawsze mam puch. W dodatku noszenie szalików działa stymulująco na ten problem ;/

środa, 16 listopada 2016

Organizacja moich kosmetyków

Odkąd pamiętam kosmetyki przechowywałam w wiklinowych koszykach bądź luzem na pułkach . Kiedyś ledwo zapełniałam jeden, później dwa, a teraz postanowiłam wszystko przeorganizować. Już dawno chciałam coś zmienić. Odkąd mieszkam w Bukowcu przestrzeń na kosmetyki znacznie się zmniejszyła. W łazience pełno jest rzeczy "dla całego domu" , a w pokoju mamy dwie szafy na trzy osoby i trzeba się zmieścić. Stąd też do niedawna większość kosmetyków przechowywałam na parapecie. Nie było to ani estetyczne, ani ciekawe ani w ogóle jakiekolwiek. Postanowiłam coś zmienić i całość prezentuje się tak:










Jak widać część kosmetyków (czy akcesoriów-szczotek) trzymam na parapecie, a część w innych pojemnikach, które znajdują się w szafie. Z tym, że wygląda to dużo lepiej ;) Ciężko było wygospodarować miejsce tam,gdzie wcześniej były ubrania, ale zmotywowało mnie to do pozbycia się ubrań, których nie noszę. 

Na kolorówkę zamówiłam akrylową "szafkę"z Muji http://sklep.muji.com.pl/115-przechowywanie-akryl . Wypatrzyłam ją u CallMeBlondieee i odkładałam pieniądze, aby pozwolić sobie na zakup. Początkowo zastanawiałam się nad podobnymi, plastikowymi pojemnikami, ale nigdy się nie zawiodłam stawiając na jakość w przypadku takich produktów. Jestem z niej bardzo zadowolona. Otwieranie jest lekkie,przyjemne, nic się nie zacina. Sam pojemnik jest dosyć ciężki. Czyści się go zwilżoną chusteczką i wygląda jak nowy :) Ponad to bardzo odpowiada mi, że wszystko w nim widzę. Nie zastanawiam się, gdzie znajduje się dany kosmetyk. Minusem szafki jest to ,że niestety jej półki nie są na tyle wysokie, aby zmieścić wszystkie produkty. Problem jest z podkładem (który stoi na szafce), bazą do powiek i pudrem PAESE, ale z tym się liczyłam, bo na stronie są podane wymiary. Większe kosmetyki trzymam w opakowaniach po moich "wygranych" podkładach  http://aprilexpose.blogspot.com/2015/11/paczka-od-rimmel.html.


Zaprezentuję Wam po kolei co znajduje się w mojej kosmetyczce.

Poziom I wypełniają moje ulubione produkty do makijażu, czyli pomadki.


Poziom II to miejsce dla moich trzech paletek: Misslyn, Wibo i Sleek, w dodatku są tam dwa cienie: bazowy z Astora, który używam praktycznie w każdym makijażu i moje kochane color tattoo z Maybeline <3


Poziom III to miejsce dla wszelkich korektorów, są tam dwa bronzery, rozświetlacze, róż i produkty do pielęgnacji ust tj. peeling arbuzowy, lanolina i balsam.


Poziom IV to miejsce paletek z avonu, podwójnych i tych poczwórnych. Znajdują się tam także cienie pojedyncze, które używam nieco rzadziej, a także puder, który na co dzień znajduje się w mojej podręcznej kosmetyczce,


Poziom V to miejsce, w którym mam akcesoria tzn. gumki do włosów,puszki inglotowe,ostrzynkę, spinki, wsuwki, kolczyki, zegarki i osłonki do suszenia pędzli :)


Tak wygląda zawartość mojej kosmetyczki :) Jestem z niej zadowolona, tylko pozbyłabym się szybciej tych cieni, aby móc wypróbować inne. Prawdę mówiąc już długo się czaję na skomponowaną przez siebie inglotową paletkę, bo wiem jakie makijaże noszę najczęściej i moim zdaniem kupowanie gotowych paletek nie jest do końca dobrym rozwiązaniem. Gdyby człowiek był taki mądry od początku :P

W pudełku od rimmela przechowuję:


Pewnie świeczki to niecodzienny widok, ale akurat tam mi się zmieściły haha. Poza tym: pomadki, których nie używam, puder, ulubiony bronzer i baza do powiek, które nie mieszczą mi się do Muji. W drugim opakowaniu mam trzy paletki, których nie używam. Będę musiała się ich wreszcie pozbyć. Jeśli ktoś również ma produkty, których nie używa zapraszam do wymiany :) 



Miłego dnia. 


sobota, 12 listopada 2016

Macierzyństwo cz.IV

Dzień dobry!
Opiszę Wam na tą chwilę ostatnią część z serii "macierzyństwo". Postaram się jak najbardziej wyczerpać temat.

Zaczynamy...
Ostatni wpis skończył się tym, że przyjechałyśmy do domu i czekało nas super powitanie. Byłoby jeszcze piękniej, gdyby od początku nam się układało, ale niestety w pierwszy dzień pobytu w domu spotkały mnie dwie niemiłe rzeczy. Pierwsza- mała zupełnie nie mogła się przyssać. Kiedy tylko się udało ciągnęła tak mocno, że bez przerwy płakałam. Po drugie-baby blues to nie żadne kłamstwo. Czułam się fatalnie psychicznie. Przemęczenie, próba zaklimatyzowania się w "nowym" domu (ze względu na nowego członka rodziny), ból po operacji...to wszystko nie napawało radością. Pragnęłam się porządnie wyspać i najeść, a z tego wszystkiego nie zrobiłam jednego ani drugiego. Opisując to, sama zadaję sobie pytanie "dziecko ciągle nie je i nie płacze,miałaś mnóstwo czasu, żeby się ogarnąć" niby tak, ale przypomina mi się sytuacja jak pod wieczór mama przyniosła mi kanapki kiedy siedziałam przy Małej i obserwowałam jak śpi podczas gdy brzuch grał mi marsza, bo nie jadłam kilka godzin. Dziwne,nie ? Ale w tych pierwszych dniach czułam,że muszę być przy Małej, że moje miejsce jest właśnie przy łóżeczku,że jak wyjdę z pokoju ona zacznie płakać...I tak było przez kilkanaście dni,aż wreszcie poszłam po rozum do głowy (ale o tym za chwilę).
Zanim przejdę do opisywania dalszych perypetii nie mogę nie wspomnieć o reakcji członków rodziny na Julię. Po pierwsze przyjechałyśmy w dosyć ciężkim czasie, bo w domu leżał Patryk od ponad tygodnia z zapaleniem krtani i mama wróciła z poważnej operacji i też nie była zbyt sprawna (ale kochana postanowiła odebrać mnie ze szpitala chociaż też ledwo chodziła). Po tygodniu musiała jechać na drugą więc ja zajmowałam się noworodkiem i domem. Mój tata był na tygodniowej delegacji więc był tylko w weekendy. Mimo to bardzo podobało mi się w jaki sposób każdy potraktował Julię. Spokojnie, przedstawiałam Jej każdego po kolei, a po pewnym czasie osoby brały ją na rękę i traktowały od początku z szacunkiem i troską jaki należy się małej,bezbronnej osobie. Od początku Julia dostała od każdego mnóstwo miłości.
Pamiętam jak pierwszego dnia po naszym powrocie Damian przyjechał z pracy (koło 22) i jego  strach w oczach zmieszany z podekscytowaniem. Kiedy brał Julię na ręce miał w oczach łzy. Byłoby super,gdybym się lepiej czuła,ale niestety, po chwili wpadłam w ryk,oznajmiłam że czuje się strasznie, że Mała nie może się najeść i ciągle płacze... I wtedy mój mężczyzna podjął decyzje, że jedzie po mleko modyfikowane i o północy udał się do Świecia, żeby mnie odciążyć i nakarmić córcie. Same widzicie na jakiego Skarba trafiłam :) Julka od początku dała radę pić z butelki. Jedynym problemem były okropne ulewania.
Wracając do mojej nadopiekuńczości. Początek był przez to dla mnie trudny. Każdy kazał mi zwolnić, znaleźć chwilę dla siebie. Momentem przełomowym było jak po 4 dniach od powrotu pojechałam na zakupy z Damianem po pieluchy i może to śmiesznie zabrzmi-poczułam się cudownie. Po niecałych dwóch tygodniach poszłam sama od porodu pierwszy raz na spacer. Trwał on 15 minut,ale dodał mi mnóstwo energii. Co do karmienia- zamówiłam laktator i ściągałam 4 razy w ciągu dnia mleko, w nocy karmiłam piersią albo tym,co zostało ze ściągania. I tutaj mała dygresja- ściągałam mleko przez 4 msc., a później się skończyło i dawałam tylko modyfikowane. Nawet nie wiecie ile razy w tym czasie dostałam pytania jak karmie. Bardzo denerwowało mnie pogardliwe spojrzenie większości osób, a co więcej usłyszałam od kuzynki komentarz " Nie karmisz piersią??? Co z Ciebie za matka?". To zupełnie przelało czarę goryczy. APEL: karmienie z butelki NIE OZNACZA,że jestem gorszą matką, że zaniedbuję dziecko. NIE UDOWODNIONO w badaniach psychologicznych, żeby więź matki i dziecka była mocniejsza zależnie od karmienia metodą naturalną a sztuczną. WIĘŹ buduje okazywanie akceptacji, całowanie, głaskanie, mówienie do dziecka, a nie SPOSÓB KARMIENIA. Proszę to sobie zapamiętać. W dodatku dzieci, które są karmione przez butelkę (mówię o mleku modyfikowanym, nie naturalnym) nie są mniej zdrowe od dzieci karmionych mlekiem matki, jeśli oczywiście zadbamy o  odpowiedni poziom witamin. Kolejna rzecz- z mojj perspektywy karmienie piersią to nic wspaniałego. Myślicie, że jest fajnie nie móc wyjść z domu, pojechać gdzieś bez dziecka? Kobieta karmiąca musi spędzać przy dziecku więcej czasu,bo przecież jak pójdzie na zakupy, które będą trwały dłużej a dziecko będzie chciało jeść to karmiąc TYLKO piersią nikt za nią tego nie zrobi. A zresztą większość kobiet tak karmiących daje mleko na żądanie... Naprawdę mi się nie podobało. I nie myślcie sobie,że próbowałam tylko w szpitalu i jeden dzień w domu. Przez te 3/4 msc. wyglądało to tak, że w większości dostawiałam ją do piersi,ale jeśli pod koniec dnia już nie miałam siły albo Julka nie mogła się najęść,to mleko, które ściągnęłam dawałam jej do wypicia. Z czasem ta proporcja ulegała zmianie, bo więcej dawałam z butelki,mniej próbowałam dostawiać. Wyciągnijcie proszę wiosek z tego taki, że nie każda kobieta może ani chce karmić piersią i to jest wyłącznie jej decyzja i nikt nie ma prawa jej za to potępiać. Gdybym uważała,że cokolwiek co zrobiłam Julce może działać na nią negatywnie- odstąpiłabym od tego.
Jeśli chodzi o mnie to kilogramy zrzucałam bardzo szybko i  rana po 2 tygodniach mnie już prawie nie bolała. Do dnia dzisiejszego miałam bardziej odstający brzuch,ale od dwóch miesięcy coś z tym bardzo aktywnie robię :) Psychicznie też było coraz lepiej. Przyznam,że wszystko unormowało się po 3 miesiącach od porodu. Wtedy przystosowałam się do całej sytuacji i zaczęłam żyć zupełnie inną jakością. Moja rola ze studentki i dziewczyny zmieniła się w matkę, narzeczoną , panią domu, studentkę. Dodam, że ogromną pomoc dostałam od babci i mamy z którymi mieszkam. Babcia odciążała mnie z gotowaniem i pomagała w pracach domowych dopóki sama nie byłam w stanie sobie poradzić z tym chaosem :)
Im dłużej piszę, tym czuję, że jest tego więcej, ale myślę, że nie ma co dzielić się pierwszym pobytem w szpitalu, chrzcinami, wycieczką na podkarpacie czy ząbkami. Tego jest za wiele.

Dla świeżo upieczonych Mam, które być może to przeczytają- dacie sobie radę, z każdym dniem będzie coraz lepiej, cierpliwości. I znajdźcie dla siebie czas :)






wtorek, 8 listopada 2016

Macierzyństwo cz.III

Cześć :) Czas na opisanie rekonwalescencji po cesarce i kilka słów o naszym nowym życiu. Zapraszam.

Część trzecia macierzyństwa to dla mnie cały czas aktualny temat. Skupię się głównie na pierwszych dniach bycia Mamą.
Najpierw kilka słów o cesarce. Po zabiegu zostałam przewieziona na salę pooperacyjną. Kazano mi się przespać, ale jak to robić skoro dopiero co zostało się Mamą? :) Czekałam więc na moje Maleństwo i opisywałam Damianowi w smsach jak przebiegała operacja (niestety nie mogłam z nim porozmawiać,bo jak pisałam wcześniej-był zakaz odwiedzin...). W między czasie pielęgniarka co chwilę przychodziła,aby zapytać czy nie mija znieczulenie . Po 23 przyszła na salę położna z moim Skarbem. To było wspaniałe, zobaczyć nieco dokładniej niż na porodówce swoje dziecko. Od razu została dostawiona do piersi i nie napotkałam na żadne komplikacje z tym związane. Tylko trochę bolało :) Pamiętam, że ogarnęła mnie fala ciepła jak Jej mała główka wtuliła się w pierś. Najpierw pogłaskałam jej rączki- wydawały mi się najmniejsze na świecie, później gładziłam jej króciutkie włoski z tyłu głowy. Nigdy nie zapomnę jak ślicznie pachniała i jaka była kruchutka. Po wypiciu mleczka zasnęła mi na ręce. Niestety nie mogłam jej całować,bo zabroniono mi się wyginać-znieczulenie działało, ale następnego dnia takie "wygibasy" mogły skutkować ostrym bólem. Koło 2 w nocy położna przyszła po Juleczkę, a ja miałam czas,żeby się przespać...Cóż. Nie byłabym sobą, gdybym zasnęła z tych emocji. Czułam się wykończona,ale z drugiej strony wiedziałam, że dzieje się za dużo w moim życiu, abym zasnęła. W szpitalu po porodzie byłam trzy doby. W dobie 0 cały czas leżałam i karmiłam Małą.Jadłam jakieś przetarte zupki i piłam zbożówkę.  Dodam,że miałam ogromną ochotę na czekoladę i następnego dnia Damian przywiózł mi trzy Goplany mleczne, które wchłonęłam w ciągu pobytu na sali.W kolejny dzień kazano mi wstawać,ale w ciągu 12 h podczas prób podniesienia się z łóżka zemdlałam łącznie 7 razy. Ból był okropny. Przy każdym poruszeniu w łóżku czułam ranę. Leki przeciwbólowe były do mojej dyspozycji, ale starałam się przyjmować ich jak najmniej, bo chciałam oswoić się z tym nieprzyjemnym uczuciem rwania w dolnej części ciała (nie z zapędów masochistycznych,a ze świadomości,że jeszcze długo nie przestanie mnie boleć). Dopiero na drugą dobę byłam w stanie, z pomocą pielęgniarki pójść pod prysznic. Ulga niesamowita. Wtedy też wstawałam już do Małej, aby wziąć Ją na ręce-do karmienia i przebrać jej pieluchę. Szczerzę przyznam,że bałam się tego przebierania,ale po pierwszym razie czułam,że wszystko jest tak,jak być powinno. Na trzecią dobę przyjechała po nas mama z bratem, bo mój mężczyzna był w pracy. Szłam bardzo wolno,ale doszłam do samochodu. Łukasz nie przekraczał 60 km/h , bo przy każdej dziurze w drodze rana okropnie rwała. Kiedy dojechaliśmy do domu czekało na nas takie przywitanie:


Na łóżku już Malutka :)

Bardzo się wtedy wzruszyłam. Chyba pierwszy raz od porodu poczułam tak okropne zmęczenie. Może zeszły ze mnie te najbardziej silne emocje? A może jak zobaczyłam to łóżko to chciałam sobie poleżeć. Niestety, ale moje uczucia były bardzo ambiwalentne, bo z jednej strony cieszyłam się, że jesteśmy już w domu, ale z drugiej zadałam sobie pytanie "jak ja sobie poradzę?". A jak poradziłam? O tym przeczytacie w kolejnym poście. I obiecuję, że jeszcze w tym tygodniu, a nie za kilka miesięcy :)



piątek, 3 czerwca 2016

Macierzyństwo cz.II

Witam ! :) Dzisiaj kilka słów o...porodzie. Czyli czymś, czego bałam się już w pierwszym miesiącu ciąży i o czym śniłam kilkadziesiąt razy.
Słowem wstępu-zawsze chciałam urodzić naturalnie. Co więcej, byłam przekonana, że tak się właśnie stanie. Niestety, nie wszystko idzie w życiu zaplanować.

Jako jedna z nielicznych kobiet urodziłam w terminie, czyli 4 marca (dla ścisłości o 20:05). Tydzień przed porodem miałam tzw."bóle przepowiadające" , które ustąpiły po jakiejś godzinie.
W przeddzień rozwiązania pojechałam z bólami co 5 min do szpitala. Same skurcze zaczęły się o 20 i stawały się coraz bardziej regularne, finalnie na izbie przyjęć byłam ok.23. Mała dygresja: niestety nie jest tak jak na filmach, że wbiegacie i od razu kładą Was na salę porodową, skaczą przy Was itd. Sama procedura przyjęcia, wypełniania karty itp.zajęła 50 minut. Kiedy wreszcie dotarłam na porodówkę zostałam podłączona pod KTG i oczekiwałam z Damianem na Maleństwo. Tylko, że Maleństwo jeszcze nie chciało wyjść. Bóle po 2 h ustąpiły i do 7 rano leżałam w sali z ogólnym bólem brzucha,ale bez mocniejszych skurczów. Wróciłam na oddział położniczy i tam czekałam do 11:30 aż do 16:30, gdzie zaczęli wywoływać poród (podali mi dwie kroplówki wywołujące skurcze). Cóż, boleć bolało, ale Julia nie wychodziła. Co więcej- trzykrotnie spadło jej tętno do bardzo niskiego. "Pewnie się dusi pępowiną" - komentarz niewzruszonej położnej. Pewnie myślała, że odpowiem "aha"... Po kilkugodzinnym stresie o Dziecko i bólach stwierdzono, że mam rodzić naturalnie i już, a że jeszcze nie teraz-to odesłali mnie na oddział. Z nieregularnymi bólami i "duszącym" się Maleństwem. Dodam, że mój lekarz prowadzący musiał opuścić salę około godz.13 , ale od początku mówił o cesarce (na co inni nie chcieli się zgodzić "bo pierworódka"). Na oddziale chodziłam w stresie, a na ironię-kazali mi się przespać, bo "jeszcze dzisiaj będziemy wywoływać". Nikt już nic nie wywoływał, bo przed 20 przyszła położna i oznajmiła mi, że idziemy na cesarkę. Ulga i przerażenie w jednym momencie. Kolejno: cewnik, zastrzyk w kręgosłup, dziwne uczucie szarpania, oglądanie jak Ci rozcinają brzuch w lampie, która znajdowała się nad głową, rozmowa z prof.nauk med.o Lublinie,w którym mieszkał i ... łkanie. Czyli najpiękniejszy dźwięk płaczu jaki kiedykolwiek słyszałam. Płacz MOJEGO Dziecka. Kiedy przyłożyli mi Ją do twarzy,na te kilka sekund ucichła. Niunia dostała 9/10 w skali Apgar, odjęto jej jeden pkt.za zielone wody płodowe. Oznaczało to, że wyciągnęli Ją w ostatnim momencie.

Tak oto minął nam poród :)


Kilka zdj z porodówki : 






Miłego weekendu.

piątek, 27 maja 2016

Macierzyństwo cz.I

Cześć! Długo mnie nie było i z pewnością jeszcze jakiś czas mnie nie będzie (sesja...), ale chciałam się z Wami czymś podzielić. Mam zamiar napisać parę słów o doświadczeniach związanych z macierzyństwem z perspektywy świeżo upieczonej mamy. Podzielę tą serię na kilka części. Moja córeczka ma niespełna 3 miesiące i zazwyczaj mam trochę wolnego czasu wieczorami. Obecnie spędzam je na nauce, ale za miesiąc piszę ostatni egzamin i wrócę do regularnego blogowania.

Na początku chcę zaznaczyć,że :
a)nie jestem feministką
b)nie narzekam, a przedstawiam moje odczucia
c)wszystko o czym pisze odnosi się do mnie, do tego jak ja przechodziłam okres ciąży, poród itd.

Kiedy mamy to już za sobą, możemy zaczynać :)


Ciąża. 
9 miesięcy, które w chwili obecnej wydają mi się niesamowicie krótkie,podczas noszenia Dzidzi w brzuchu bardzo się dłużyły. Muszę przyznać, że był to dla mnie jeden z bardziej sensualnych i trudnych okresów w życiu. Od razu chcę powiedzieć, że z mojego punktu widzenia ciąża jest trochę przereklamowana. Dlaczego? Ponieważ na początku zasypiałam na stojąco po 3 godzinach normalnej egzystencji, (spałam w nocy 9 h,w dzień miałam po trzy drzemki jedno lub dwu godzinne) wymiotom nie było końca, co w efekcie po 3 miesiącach zaczęło mnie już bawić (doszło do tego,że robiło mi się niedobrze po wypiciu wody niegazowanej). Po drugie to, co wyprawiają w tym czasie hormony to chyba jakiś żart. Płakałam na każdej bajce dla dzieci, potrafiłam się zirytować bez powodu, miałam pełno dołów i momentów wielkiej euforii-jednego dnia. I to trwało całe 9 msc. Podczas ciąży niemiłosiernie swędział mnie brzuch (dla niewtajemniczonych- to przez rozciąganie skóry). Pod koniec, w około 8 miesiącu , kiedy był zdecydowanie widoczny i ładnie odstawał musiałam bardzo uważać na inne osoby, aby przypadkiem mnie nie "zahaczyły". Ponadto starałam się być czujna i zwracać uwagę na to, jak chodzę, bo w czasie stanu błogosławionego panowała 'solidna' zima. Moja prędkość osiągała w porywach max 2 km/h. Od 6 miesiąca miałam zadyszkę przy wchodzeniu po schodach, spacery z dnia na dzień stawały się coraz trudniejsze do pokonywania (mimo to chodziłam codziennie 2 km na uczelnie aż do 9 msc). Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że kiedykolwiek będę miała problemy z ubieraniem butów. Uwierzcie mi, że po 7 msc.jest to problem i to duży. Tak samo skarpetki. Ostatni msc. to nie była przyjemność- macica bardzo uciskała na przeponę i nie mogłam zbyt dobrze oddychać. Bóle pleców były na porządku dziennym. Badanie krwi miałam co dwa tygodnie, ponieważ mam krew Rh- (dzięki temu miałam dwa razy zastrzyk tam niżej,gdzie słońce nie dociera) i mógł wystąpić konflikt serologiczny , a także mam niedoczynność tarczycy i anemię (której de facto się "pozbyłam" po ciąży). Rzeczą, która chyba najbardziej mnie w tym wszystkim zasmuciła (i teraz pierwszy raz będę narzekać) było podejście ludzi. Jeździłam prawie codziennie autobusami czy tramwajami i ANI RAZU nikt mi nie ustąpił miejsca. Raz sama o to poprosiłam, bo robiło mi się słabo. Uwierzcie, podróż z nadbagażem +9 kg nie należy do najprzyjemniejszych. Bolą nogi, brzuch i robi się duszno. W dodatku ani razu nie zdarzyło się, żebym weszła bez kolejki do lekarza czy aby ktoś mnie przepuścił w kolejce do kasy sklepowej. Cóż, wyobrażałam to sobie inaczej...Może jestem idealistką. 
Jednak ciąża ma też swoje plusy. Największymi, najcudowniejszymi i najwspanialszymi momentami jakie mogłam doświadczyć, było usłyszenie bicia serduszka Małej. Za każdym razem wychodziłam ze łzami w oczach. Byłam niesamowicie wzruszona czując pierwsze ruchy Julii. Mogłam patrzeć i słuchać godzinami jak Damian mówił do brzuszka bajeczki. Wzruszało mnie kiedy prawie codziennie rano Patryk całował brzuch na 'dzień dobry'.Sama co wieczór czytałam po jednej bajce na dobranoc mojej Niuni. Od 5 msca codziennie po 10-15 minut słuchałyśmy muzyki klasycznej (aż do końca ciąży). Fenomenalne było, kiedy za każdym razem, gdy zaczynałam płakać Julka zaczynała się ruszać w brzuszku i przestawała dopiero, gdy skończyłam. Jak tylko zobaczyłam Ją na usg zamurowało mnie i nosiłam zdjęcie zawsze przy sobie. Czułam się wspaniale urządzając nasz pokój, kupując pampersy czy piorąc ubranka. Podobało mi się,że bliscy tak o nas dbali (na obiad babcia i mama robiły mi to, na co miałam ochotę :D). Jednym z większych plusów był...porost włosów :D Jak ja się cieszyłam, że w ciągu miesiąca miałam 2,5 cm przyrostu. Moja cera była bardzo ładna (czasami coś tam wyskoczyło,ale ogólnie super). Jedynie paznokcie nadal były kruche i łamliwe. Podczas tych 9 msc. miałam ogromne wsparcie w rodzinie, ale jeszcze większe w Damianie i Karolinie-dzięki nim ten czas był jeszcze bardziej wyjątkowy. 
Cóż, wnioski możecie sami sobie wyciągnąć. Ja chcę tylko nadmienić, że tak jak napisałam na początku- ciąża nie jest do końca taka, jak wiele osób ją przedstawia (czy to w tv,czy w czasopismach). Wydaje mi się, że kobiety boją się albo wstydzą mówić o tym, że nie jest aż tak fajnie. W sumie się temu nie dziwie, bo kiedy ktoś się mnie zapytał co i jak ,a ja odpowiadałam o jakiejś negatywnej cesze to zaraz ta druga osoba " No , ale pewnie i tak jest super.." " Co ty mówisz,nie narzekaj, super masz,też bym tak chciała" itd. Chyba większość osób nie chce usłyszeć prawdy :P  







Część druga-niebawem :) Pozdrawiam :*


piątek, 11 marca 2016

Anioł

Cześć, przedstawiam Wam Julię, która jest z nami na świecie od 4 marca, godziny 20:05 :)

















Póki co musicie uzbroić się w cierpliwość z postami, moja Julka choć jest grzeczna jak Aniołek, jak każde Dziecko jest absorbująca.

wtorek, 1 marca 2016

Pielęgnacja ciała kobiety w ciąży

 Pielęgnacją ciała zaczęłam interesować się pod koniec liceum. Wcześniej nieznane mi były balsamy,peelingi. Zupełnie mnie ten temat nie interesował i używałam czegokolwiek z drogerii czy avonu. Kiedy jednak zauważyłam,że moja skóra potrzebuje czegoś więcej zaczęłam kombinować z produktami,które delikatnie ścierają naskórek oraz kosmetykami, które nakładam po kąpieli. Tak zaczęło się regularne balsamowanie. Przed pójściem na studia weszłam w temat głębiej i próbowałam przekonać się do oliwek. Muszę przyznać,że sam początek był dosyć trudny, bo owe produkty różnią się bardzo konsystencją i wchłanianiem. Jednak po 2 miesiącach nakładanie oliwki po kąpieli stało się przyjemnym rytuałem, tym bardziej,że widziałam jak moja skóra odżywa. Przez rok wykonywałam delikatny peeling (produktem z Isany) co dwa tygodnie i używałam najczęściej Babydream do ciała. Od lipca tego roku cała moja pielęgnacja przeszła znowu metamorfozę. Jak się okazało- najlepszą jaką mogłam sobie zafundować.


Od 7 miesięcy używam płynu do kąpieli bez SLSów i substancji mogących podrażniać skórę. Jest to przełom w mojej pielęgnacji,bo w połączeniu z codziennym oliwkowaniem i cotygodniowym złuszczaniem naskórka (cały czas mowa o delikatnym peelingu) nie mam ani jednego przesuszonego miejsca na ciele. Ponad to nie tworzą mi się nigdzie wypryski czy inne cuda. Skóra jest elastyczna i wiecznie gładka. Suche łokcie czy kolana odeszły w niepamięć :)Teraz.nawet jeśli nie wszędzie się wysmaruję to płyny nie są na tyle inwazyjne,żeby gdziekolwiek przesuszać skórę.
Wybór oliwki też się trochę zmienił,bo o ile wcześniej brałam jakąkolwiek,tak teraz szerokim łukiem omijam każda,która ma parafinę (mineral oli). Owy składnik chociaż nie szkodzi, to tworzy "film" na skórze, który nie pozwala przedostawać się odżywczym składnikom wgłąb skóry.
Różnicę w kondycji mojej skóry zauważyłam, kiedy w trakcie mojej łagodnej pielęgnacji byłam zmuszona używać płynu z SLSami i balsamu z Mineral Oli. Po 2 dniach zaczęło się okropne swędzenie,a po tygodniu moja skóra była baaardzo sucha.



  • Produkty do mycia ciała:


  • Produkty do higieny intymnej i peeling: 


  • Produkty do ciała po kąpieli:


Warto też dodać,że płynami dla Bobasków można świetnie umyć pędzle do makijażu :)

czwartek, 25 lutego 2016

Leje na włosy oleje

Cześć i czołem! :)
O olejach napisałam już niejedno, polecam przejrzeć historię bloga. Niemniej cały czas dostrzegam ich zbawienne działanie na włosy i próbuje nowe produkty, o których chciałabym Wam krótko napisać. Obecna kolekcja przedstawia się tak:



Zazwyczaj posiadałam jeszcze jakąś oliwkę z babydream. Nadal mam tą na rozstępy, którą przetestowałam już wzdłuż i wszerz, polecam całym sercem. Teraz przydaje się do brzuszka.





  • Najstarszym olejkiem w kolekcji jest ten z Alterry migdał i papaja. Bardzo go lubię, ale muszę zrobić sobie od niego przerwę, bo nie mogę już wytrzymać tego charakterystycznego zapachu, który na początku mi w ogóle nie przeszkadzał. W ciągu dwóch lat zużyłam jego dwie buteleczki i ostatnio, zapas, który na mnie czekał oddałam w ręce Asi. Olejek mieszany z innymi (skład).
  • Nacomi z pestek winogron to jeden z najnowszych nabytków. Testuję go na dolinę łez i przesuszenia skóry twarzy oraz oczywiście na włosy, ale skupiam się na końcówkach. Olejki Nacomi można dostać stacjonarnie w Hebe. Olejek czysty,bez dodatkowych składników





  • Estein olej migdałowy to ''najświeższa nowość'' i oprócz tego, że się świetnie wchłania w skórę twarzy i końcówki więcej nie jestem w stanie napisać. Czysty olej. 
  • Dabur Amla Gold do włosów jasnych to chyba mój ulubiony olejek pod względem działania i zapachu. Używam go co najmniej raz w tygodniu od początku listopada i jak widać zużycie jest średnie. Zapach (który pewnie przy dłuższym używaniu zacząłby mi przeszkadzać) póki co nie drażni. Dużym minusem jest parafina/olej mineralny w składzie, ale najwidoczniej nie szkodzi zbytnio moim włosom. 


  • Dar natury: olej z dzikiej róży, olej lniany. Posiadam od około miesiąca. Lepsze działanie zauważyłam po lnianym- włosy były bardziej wygładzone, mniej szorstkie i lejące. Więcej powiedzieć nie mogę oprócz tego,że ten z róży śmierdzi niesamowicie i zazwyczaj dodaję coś jeszcze do niego, żeby zabić ten smród...Olejki bez dodatków. 



  • Bielenda olejek awokado 3w1. Aaaaa...uwielbiam jego zapach i działanie :) Niesamowicie wygładza i powoduje, że włosy są "mięsiste" i lśnią. Bardzo fajna forma aplikacji,polecam z czystym sumieniem. Olejek mieszany. 
  • Joanna Naturia odżywka do włosów w sprayu. Przez długi czas nie mogłam znaleźć dla niej zastosowania (efekt puchu, kiedy się nią spsikałam i rybi zapach mi nie odpowiadały) aż w końcu wpadłam na pomysł, żeby używać jej pod oleje. W tej roli sprawdza się znakomicie. Zauważam dużo intensywniejsze efekty niż przy mieszaniu olejów z wodą. 

Wcześniejsze wpisy, gdzie pisałam coś o olejach : aktualizacja włosów grudzień , aktualizacja włosów luty , olejki , produkty do zabezpieczania końcówek

To by było na tyle :) Życzę miłego dnia, mój w porównaniu do ostatnich będzie bardzo intensywny



poniedziałek, 22 lutego 2016

Odkrycie z Avon

Witam po ponad tygodniowej nieobecności :)
Nie mogę obiecać,że posty będą pojawiać się częściej,bo jestem skupiona na przygotowaniach do porodu, załatwianiu spraw uczelnianych i 'prowadzeniu domu'. Musicie mi wybaczyć,bo w moim życiu dzieje się ostatnio naprawdę dużo :) Niezmiernie się cieszę,że mam już przy sobie Damiana, który pomaga mi we wszystkim jak może.

Dobra, nie przedłużając-chciałabym się z Wami podzielić moim ostatnim odkryciem. Mowa o kredce, a właściwie żelowym eyelinerze z firmy Avon w formie kredki. Od dłuższego czasu chciałam przyspieszyć malowanie kresek na powiekach. Zazwyczaj wykonywałam je najpierw cieniami, później eyelinerem w słoiczku z Maybelline, co wymagało nieco czasu. Aby ułatwić sobie życie zaczęłam poszukiwać czarnej, dobrej kredki, której konsystencja i sposób rozprowadzania będą mi odpowiadać. Sprawa wydała się prostsza niż myślałam, bo przeszukując kubek z kredkami do powiek mamy napotkałam jedną, z Avonu SuperShock Gel Eyeliner Pencil, która była praktycznie nietknięta (jednorazowe zużycie rysika) i z tego, co pamiętam ja ją tam kiedyś odłożyłam ,bo nie miałam narzędzia do zatemperowania produktu. Los chciał,że od jakiegoś czasu posiadam w swojej kolekcji świetną temperówkę (też z Avonu, jest genialna: KLIK) i od razu wzięłam się za ostrzenie. Warto dodać,że kredka w ogóle się nie łamie podczas ostrzenia, nawet, gdy nie włożę jej przedtem na godzinę/dwie do lodówki (z innymi zawsze muszę to praktykować). Jedno temperowanie starcza mi na dwu lub trzykrotne malowanie powiek (używam jej głównie do namalowania ultra cienkiej kreski przy linii rzęs).
zdjęcie pochodzi ze strony szafa.pl


Co do samej aplikacji produktu jestem nim zachwycona, ponieważ nigdy wcześniej przy użyciu czarnej kredki czy cienia nie uzyskiwałam tak głębokiej, nasyconej czerni. Oprócz tego już delikatne dotknięcie powieki powoduje,że kolor nam na niej zostaje, a nie jak w przypadku innych kredek (np.essence) musimy dobrze przycisnąć do powieki, żeby cokolwiek na niej zostało. Atutem kredki jest jej formuła- nie jest to, jak w przypadku typowej kredki twardy produkt, a przyjemny żel o zbitej konsystencji. Kolejną zaletą produktu jest to, że można ją rozetrzeć i uzyskać naturalne przejście. Po jakimś czasie oczywiście zasycha, ale nie ma problemu, żeby się nią trochę "pobawić" po zaaplikowaniu. Eyeliner jest bardzo trwały i nie zmazuje (ani rozmazuje) się po całym dniu. Cóż, jak dla mnie numer 1. 

Z tego, co się orientuję kredkę można nabyć w 7 odcieniach...coś mnie kusi,żeby powiększyć swoją kolekcję :) Cena, za którą można ją nabyć to 23 zł, ale jak piszą dziewczyny na wizażu-często jest w promocji. W obecnym katalogu są dostępne kolory-czarny, szary i śliwkowy. Do 2 marca można je zamówić: jedną za 17,99 zł lub dwie za 23,99 zł (jak się mylę to mnie poprawcie). Warto też zwrócić uwagę na ocenę produktu przez wizażanki- 4,06/5 z 257 opinii.

niedziela, 14 lutego 2016