czwartek, 19 października 2017

Projekt stylówka #1

Cześć :)

Z dniem dzisiejszym rozpoczynam tzw. projekt "stylówka". Śmiesznie brzmi, co ? 

O co chodzi?

Mam zamiar co czwartek (lub piątek) pokazywać Wam moje zestawy, w które ubierałam się na uczelnię. Z racji na to, że zajęcia mam od poniedziałku do środy, to właśnie czwartek/piątek są najlepszymi dniami, aby pokazywać Wam w co ostatnio się ubierałam. 

Po co to robię? 

Aby stworzyć zestawy ubrań, które będę wykorzystywać w przyszłości.  Dodając je na bloga mam pewność, że nie zginą w czeluściach komputera (chociaż mam na nim względny porządek). Z pewnością za jakiś czas zestawienia się powtórzą, ale właśnie o to chodzi- zobaczymy na jak długo starczy mi wyobraźni i ubrań, aby tworzyć za każdym razem coś nowego. Uwierzcie- od pewnego czasu pozbywam się ubrań i wydałam z szafy...7 worków 60 litrowych (to ponad połowa tego, co miałam). 

Zasady? 

W danym tygodniu staram się wykorzystać maksymalnie 6 ubrań na 3 dni (nie licząc bielizny,  czy biżuterii). A dlaczego? Aby zdobyć łatwość łączenia ubrań. Chcę nauczyć się otwierając szafę od razu robić zestawy z tego, co w niej się znajduje. Z czasem pragnę wprowadzić zasadę 4 ubrania na 3 dni. Będę informować. 

Czym się zainspirowałam? 

Projektem Kasi Kędzierskiej z bloga Simplicite, capsual wardobe. W zasadzie to nie jej autorski pomysł, ale dzięki niej się o nim dowiedziałam i wprowadzam w życie. Poza tym oczywiście moja coraz większa miłość do minimalizmu. 

Kilka słów o capsual wardobe z bloga Kasi Simplicite : Capsule wardrobe to tzw. szafa kapsułkowa, w której znajduje się niewielka liczba ubrań, które doskonale ze sobą grają, tworząc spójną całość. Capsule wardrobe może stanowić całość szafy, zawierając w sobie wszystkie ubrania (i to jest mój cel), ale można też wykorzystać koncepcję szafy kapsułkowej, żeby doraźnie sprawdzić i wykorzystać potencjał swojej szafy.

Zaczynamy
Od razu napiszę- pierwszy tydzień działałam bez zasad- po prostu sfotografowałam swoje zestawy. Dopiero za tydzień zobaczycie "prawilną" stylówkę. Od czegoś trzeba zacząć :P 

PONIEDZIAŁEK:

Sweter-even&odd
Spodnie-zara (najlepsze czarne spodnie jakie miałam, posiadam je 2 lata i nadal nie wypłowiały)
Plecak- new look (on będzie powtarzał się w każdej stylizacji, bo kupiłam go jakiś czas temu specjalnie na uczelnie, nie lubię torebek)
Buty- Anna Field
Zegarek- Top Shop

WTOREK:


Szal- no name
Sweter- even & odd
Spodnie-zara
Pasek- h&m
Buty- Anna Field

ŚRODA:


Marynarka- H & M
Golf w paski- H & M
Spodnie, pasek, buty- jak wyżej 

Jak widzicie- mój pierwszy tydzień to 9 różnych ubrań... cóż. Do zobaczenia za tydzień, dowiecie się czy udało mi się zmieścić w 5 ubraniach :) 


Zachęcam także do zapoznania się z moją ofertą OLX, gdzie wystawiłam ostatnio ubrania, ale również statyw fotograficzny czy płyty CD link poniżej:
https://www.olx.pl/oferta/wyprzedaz-letniej-garderoby-CID87-IDpqBX9.html

Pozdrawiam

wtorek, 17 października 2017

Lot do Anglii z półtorarocznym dzieckiem

Cześć. Ostatnio pisałam o braku czasu ze względu na lot, który odbyłam razem z Julią. Podróżowałyśmy do Anglii. Wraz z moją kuzynką i jej roczną córką, postanowiłyśmy, że odwiedzimy jej męża i rodzinę na wyspach. Nie wykupiłyśmy jednak miejscówek koło siebie i w dwie strony każda odbywała lot ze swoją córką. Zaznaczę, że leciałam pierwszy raz, tak jak moje dziecko. Była to wyprawa na 3 dni i chociaż jest to bardzo krótko, niesamowicie się cieszę, że miałam taką okazję. 

Przygotowywania: 
Lot wykupiłyśmy około miesiąc wcześniej, linie którymi leciałyśmy to Ryanair. Za mnie i Julię w dwie strony zapłaciłam 350 zł. Uważam to za bardzo dobrą cenę. Tym, co mnie dziwło był fakt, że bilet powrotny dla Julii jest droższy od mojego, a mimo to musi siedzieć u mnie na kolanach. Do wyjazdu nie przygotowywałam się jakoś szczególnie. Jedną sprawą, którą musiałam załatwić szybciej, było wyrobienie dowodu Juleczki, na którego czekałam około 3 tygodnie. Dzień przed lotem wydrukowałam bilety, przygotowałam akt urodzenia córki oraz spakowałam walizkę. W podróż oprócz mojej 12kg-mowej towarzyszki wzięłam walizkę (7 kg)oraz wózek. 

Lot:
Lot zaplanowany był na godzinę 10 z Bydgoszczy, aby zdążyć się odprawić-z domu wyjechałyśmy o 7:30, podróż samochodem trwała godzinę. Na lotnisku odmetkowałyśmy wózki, później odprawa i przeszukiwanie wszystkiego (chociaż myślałam, że będzie gorzej). Musiałam rozebrać siebie i Julie z okryć wierzchnich  (oprócz bielizny , spodni i koszulki ofc :D). Kolejno kontrola graniczna i pokazanie dowodów i aktu urodzenia. Następnie czekałyśmy około 40 minut na ostatni punkt przed wylotem- sprawdzenie biletów z dowodami. Kiedy przeszłyśmy już wszystkie formalności musiałam złożyć wózek, oddać go obsłudze i udałam się na swoje miejsce. Pierwszy szok-czemu tam jest tak mało miejsca... ? Dosłownie nie szło przejść, jeśli obok siedziała druga osoba, a  miałam jeszcze Julię na kolanach. Sam start był super. Czułam motylki w brzuchu unosząc się do góry. Kolejną rzeczą, która mnie zaskoczyła były komunikaty załogi o loteriach, kupowaniu zdrapek, perfum, kosmetyków :D Czułam się jak na bazarze, gdzie Grażyny nam coś wciskają. No, ale nie narzekajmy. Lądowanie też było przyjemne.











Przylot i lotnisko w Anglii: 
Lądowałyśmy w London Stansted (lotnisko ogromne!). Tam wystarczyło odebrać wózki, pokazać dowody i jechać w gościnę. Nic stresującego nas nie czekało.







Nie będę opisywać samego pobytu, ale miasto, w którym byłyśmy- Ipswitch bardzo mi się podobało. Wszystko z cegły, stary styl. Przytulnie. No i wreszcie ludzie się do siebie uśmiechają, a nie patrzą jak na wariata kiedy chcesz być miły i radosny. 

Powrót: 
Czyli punkt, którego obawiałam się najbardziej. Lot miałyśmy o 8:45 czasu angielskiego, z domu ruszałyśmy o 4:30. Podróż samochodem trwała godzinę. Później czas na okazanie dokumentów i odprawę. Trwało to dłużej niż w Polsce, ale mimo wszystko bardziej mi się podobało. Było więcej miejsca i jakoś ciekawie to wyglądało. Coś tam do mnie mówili, ale zdawało mi się,że słyszę "bla bla bla" więc się głupio uśmiechałam i mówiłam "ok,ok" :D Było śmiesznie. Kolejno punkt, który mnie tak zadziwił... aby dostać się na miejsce, z którego będziemy lecieć musiałyśmy pojechać pociągiem trzy przystanki. Dodam, że chętnych było pełno, a ja miałam Julię w wózku, plecak i walizkę tym razem koło 10 kg (ach ten Primark!). Kiedy już tam dojechałyśmy trzeba było przejść kolejną kontrolę. Minusem były schody...jedne ruchome i cztery poziomy schodów nieruchomych. Nie było możliwości, abym przeszła to z takim bagażem. I tutaj muszę pochwalić naszych rodaków, bo jeden z mężczyzn bardzo mi pomógł. Później, idąc do samolotu pewna młoda Polka zajęła się moim bagażem (a kiedy lądowałyśmy w Bydgoszczy znowu mi pomagała). Naprawdę jestem pod wrażeniem. Coś chyba się zmienia na lepsze :) 

Lot powrotny:
sama podróż była dokładnie taka sama jak do Anglii z jednym małym minusem, że lądowanie było trochę bardziej "trzęsące" . 











Jakie rady mogę udzielić osobom, które podróżują z dzieckiem samolotem? 
-miejcie pod ręką nawilżane chusteczki i picie 
-smoczek też się przydaje :)
-w samolocie nie ma zbyt wiele miejsca więc odradzam branie zabawek, a zalecam zgranie sobie bajek na telefon
-cierpliwości i wyrozumiałości dla dziecka, dla niego to także ogromne przeżycie


Pozdrawiam i życzę miłego dnia :)

niedziela, 15 października 2017

"Bogaty ojciec, biedny ojciec..." Robert Kiyosaki, Shaton Lechter

Kolejna niedziela, kolejna recenzja. Tym razem po dłuższym czasie z uwagi na to, że nie czytałam książek. Miałam trochę zamieszania z uczelnią i wyjazdem do Anglii (o tym niebawem).

Dzisiaj o bestselerze jednego z przedsiębiorców, który czytałam około 3 tygodnie. Zajęło mi to trochę czasu. Odkładałam ją, wracałam. Wydaje mi się, że treści, które są dla nas trudne w zrozumieniu, czyta się wolniej. Wymaga to większego skupienia i przestawienia sposobu myślenia na czas lektury. 

"Bogaty ojciec, biedny ojciec..." stała na półce mojego brata od około roku i uśmiechała się do mnie z tego miejsca. W dodatku książki o minimalizmie, które przeczytałam w ostatnim czasie ("Chcieć mniej" Kędzierskiej, "Im mniej tym więcej" Beckera czy "Mniej. Intymny portret zakupowy polaków" Sapały) opierały się w niektórych twierdzeniach na książce pana Roberta. Wtedy mój zapał do jej przeczytania osiągnął punkt, w którym po nią sięgnęłam. 

Pierwsze strony czytało mi się bardzo szybko. Historyjka, trochę psychologii i ogólnie przyjemne treści. Pierwszego dnia ze spokojem przeczytałam połowę. Jednak kolejnego nie miałam ochoty po nią sięgać. Tak sobie przeleżała kilka dni, później 10 stron, za dwa dni kolejne 10 stron. I tak to ślimaczym tempem szło.  Bardzo nie lubię tak powoli zgłębiać nowych treści wiec kilka dni emu postanowiłam ją skończyć. Tak też się stało. Jakie refleksje mam po lekturze ? 

Po pierwsze jest to wg.mnie ogromne rozwinięcie "Zbuduj rurociąg, którym popłyną pieniądze", o której pisałam tutaj . Przekazuje o wiele więcej wiedzy, rozwija ją, uczy. Daje wskazówki krok po kroku. Wszystko zaczyna się od zmiany myślenia poprzez działania i osiąganie celów (w bardzo dużym  uproszczeniu ofc). Podoba mi się sposób, w jaki Kiyosaki opowiada o inwestycjach, co nimi nazywa . Nie owija w bawełnę- pisze o ryzyku, o tym, że często się nie udaje, ale tylko dzięki temu, że próbujemy możemy osiągnąć sukces. Aż wstyd przyznać, ale jako ponad 20letnia kobieta nie wiedziałam dokładnie czym są aktywa i pasywa. Pojęcia słyszałam, ale nie wiedziałam co to dokładnie jest. Teraz już wiem, zyskałam świadomość i postawiłam krok na drodze do inteligencji finansowej, której uczy autor. 

Po czytaniu takich czasopism mam wrażenie wielkiej pustki i niedoboru w edukacji. Czego się właściwie uczyłam w szkole? Pierwiastków, budowy pantofelków, dodawania i odejmowania, pisania wypracowań? Nie twierdzę ,że system jest zły, ale twierdzę, że jest dużo do naprawienia. Oczywiście w liceum miałam lekcje PP, czyli podstaw przedsiębiorczości. Tylko jak one wyglądały? Jak były prowadzone? "Pracujcie ciężko, wtedy będziecie mieć pieniądze , a na starość emerytury". Być może nauczycielka mówiła o lokacie, ale niestety nic z tego nie pamiętam. Wierzę, że kiedy Julia będzie dorastać wiedza z zakresu ekonomii będzie stała dla niej większym otworem. Zadbam o to. 

Książka była trudna ze względu na treść, ale autorzy dokonali wszelkich starań, by była napisana przystępnym językiem. Czasami miałam wrażenie, że prościej się nie dało :) Jest ciekawa i otwiera oczy. Mit, że aby robić pieniądze i inwestować trzeba je mieć odszedł do lamusa. Jestem szczerze zainteresowana tą tematyką i pewna, że w krótkim czasie przeczytam ją ponownie. 

czwartek, 12 października 2017

Kosmetyczka na uczelnię

Witajcie! Z uwagi na to, że niedawno rozpoczęłam rok akademicki na dwóch kierunkach, naturalnym jest , że mam znacznie mniej czasu na dodatkowe obowiązki jakimi są np.wpisy na bloga. Jednak właśnie znalazłam chwilę, aby podzielić się z Wami moją kosmetyczką, którą zabieram ze sobą na uczelnię. 

Jakiś czas temu do przechowywania kolorówki używałam materiałowego opakowania w motylki. Służyło mi ono trzy lata. W momencie, w którym miejsce w plecaku (nie noszę torebek na uczelnię, są niewygodne) zaczęło się zmniejszać z uwagi na zabierany termos i jedzenie (sposób na oszczędzanie) postanowiłam spakować je do małego,zamykanego woreczka. Jestem zachwycona tym pomysłem, bo po pierwsze zyskałam dużo więcej miejsca,po drugie widzę, co mam. 





Nr.1 To puder ryżowy z ecocery w miniaturowym opakowaniu. W "zestawie" z puszkiem Inglota tworzy duet idealny :) Świetnie matowi, nie wyobrażam sobie używać już pudrów prasowanych (ostatnio dokańczałam jeden z Rimmela). 

Nr.2 Balsam do ust Carmex, który od kilku miesięcy gości na moich ustach oraz pomadka/szminka, którą danego dnia używam. 

Nr.3 Korektor Catrice, którego wykańczam, bo niedługo będzie za ciemny. Obecnie nie używam żadnego fluidu, ale właśnie tego produktu na zaczerwienienia. 

Nr.4 Pilniczek i tampon- chyba nic więcej nie muszę pisać ;)

Nr.5 Leki. W sumie mogłabym mieć tylko lek na ból głowy- w moim przypadku Ibuprom, ale noszę jeszcze witaminę C, gripex oraz coś na ból brzucha i gardła.