Pokazywanie postów oznaczonych etykietą minimalizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą minimalizm. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 maja 2018

Jak poskromić zakupoholika?

Odkąd kroczę "drogą minimalizmu" i staram się ograniczać mój dobytek co jakiś czas przebija się moje dawne zakupowe ja.  

Do około 3 roku studiów byłam zakupoholiczką. Chociaż nie posiadałam dużej ilości pieniędzy to zawsze kiedy nastąpił zastrzyk gotówki, wydawałam ją. Wyprzedaże, promocje traktowałam jak świetne okazje, które mi się przytrafiły i które koniecznie muszę wykorzystać, bo się nie powtórzą. Nie widziałam całej tej manipulacji (a może nie chciałam?) i szczyciłam się tym, co mam. Byłam typową osobą, której imponowali Ci posiadajacy wiecej, sama chciałam taka być. 

Dzisiaj jest trochę inaczej. Od około roku oszczędzam, bardzo rzadko robię impulsywne zakupy (a już bardzo sporadycznie te na poprawę humoru). Z większą świadomością dokonuję zakupów. Najczęściej są one przemyślane. 

Jednak nie zawsze jest tak pięknie. Najgorzej jest wtedy, gdy oglądam filmiki na yt dziewczyn, które polecają produkty albo pokazują swoje szafy i nowe zakupy ubraniowe. Wtedy się inspiruję i tworzę sztuczne potrzeby. Myślę sobie , że stać mnie na to i wchodzę w linki, czytam opinie itd. Często też łapię się na tym, że idę do sklepu z konkretnym planem zakupu, a przy kasie jest tych rzeczy więcej. Czy zawsze ulegam pokusie? I jakie mam sposoby, żeby opanować mojego wewnętrznego zakupoholika? 

Przyznam bez bicia, że często odwiedzam strony różnych sklepów (najczęściej H&M, Marie Zelie , Aeterie i Zalando) i wybieram do koszyka po kilka/ kilkanaście rzeczy. Ceny zazwyczaj są wtedy niebotyczne. Takie koszyki trzymam sobie w pamięci czasami po miesiąc/dwa. I w momencie, kiedy już czuję, że MUSZĘ coś zamówić, bo tak bardzo tego chcę usuwam całą zawartość zamówienia i na jakiś czas blokuję stronę (block site). Tym sposobem udało mi się od naprawdę dawna nie kupić żadnego ciuszka przez internet. A podejść było co najmniej kilka. 

W drugim przypadku, w sklepie korzystam z metody- odłóż i odwróć się. Stojąc przy kasie przeglądam jeszcze raz i dokładnie mój koszyk (czasem dzieje się to trochę wcześniej) i wszystkie rzeczy spoza listy idę i odkładam na półki. Zabiera to czas i jest bardzo trudne, bo przecież jakiś powód miałam,aby to włożyć do koszyka, ale ma wymiar "wychowawczy". Kiedy muszę raz jeszcze iść i odłożyć daną rzecz, jak małe dziecko uczę samą siebie, że nie wszystko mi wolno i mam określone granice. To bardzo dobra nauka samodyscypliny. Polecam. Innym sposobem i dużo szybszym jest sfokusowanie uwagi tylko na tych działach sklepu, w których dane produkty są. Tzn. jak mam do kupienia tylko pampersy i chusteczki to wiem gdzie dane produkty się znajdują. Jak nie wiem to od razu szukam pani pracującej w sklepie i proszę o pomoc.  Najważniejsze w tym wypadku jest to, aby się nie rozglądać na boki idąc do miejsca przeznaczenia. 

Ostatnią zasadą, którą się kieruję i przemawia do mnie w 95 % jest tzw."psychologiczny moralniak"  lub mówiąc bardziej kolokwialnie wjeżdżanie na banie czy oranie się. Mowa o argumentach, które z mojego punktu widzenia są niepodważalne i nie ulegają racjonalizacji (w moim przypadku). Te złote zdania to: 
wydając X zł na tą rzecz nie uda mi się odłożyć tej kwoty na tegoroczne wakacje; 
czy bez tego nie przeżyję lub komfort mojego życia bez tego przedmiotu bardzo się pogorszy?; 
czy za rok nadal będę się tak samo cieszyć patrząc na tą rzecz? ; 
ta rzecz zajmie przestrzeń w moim domu, która spowoduje większe zagracenie; 
co w tym produkcie jest na tyle fascynującego, że muszę to mieć?;
czy ten produkt wpłynie pozytywnie na stan mojej sylwetki/na zdrowie/samopoczucie w dłuższej perspektywie?;
Tych pytań mogę mnożyć, ale podałam te, które zadaję sobie prawie zawsze.  

Mam nadzieję, że wpis okaże się dla kogoś przydatny. 
Buziaczki :)

P.s ostatnią metodą jest powracanie wciąż i wciąż do książek o minimalizmie, w któych to jest dużo więcej rad. One mnie zawsze naprostują. Jestem właśnie w trakcie kończenia "Chcieć mniej" pani Kędzierskiej. To mój trzeci raz i jak zwykle-działa jak powinien :)

środa, 28 lutego 2018

Recenzja książki James Wallman" Rzeczozmęczenie"

Witajcie. Dawno nie było recenzji. Chociaż miały ukazywać się co dwa tygodnie nie dałam rady opublikować wpisu w niedziele, ponieważ jeszcze czytałam publikację, o której dzisiaj.

Temat minimalizmu przodował w 2017 roku i z pewnością zagadnienie posiadania i chcenia mniej zmieniło moje życie. Co więcej- nadal zmienia. Odbiegając trochę od tematu- zabawne jak teraz reaguję na zakupy. Kiedyś raz na kilka miesięcy robiłam duży shopping internetowy- odzieżowy czy kosmetyczny. Od połowy grudnia wstrzymuję się z kliknięciem potwierdzenia zamówienia na MintiShop. Codziennie zaglądam do koszyka i pytam siebie "czy naprawdę tego potrzebuję?". Wiem,że niedługo sfinalizuję zakupy, jednak chcę mieć pewność, że nie kupię nic ponad to, czego naprawdę potrzebuję. Nie ukrywam- frustruje mnie ta sytuacja, ale wiem, że dokonam dobrego wyboru.

Przechodząc do dzisiejszego tematu. Książka "Rzeczo-zmęczenie" to zakup tamtego roku. Bodajże października (kiedy to postanowiłam nie kupować więcej książek,był to jeden z ostatnich zakupów tego typu). Kosztowała mnie 10 zł (baaardzo polecam zapisanie się do grupy na fb Simplicite-oddam,zamienię,sprzedam) była używana, ale nie zużyta.

zdjęcie: www.datapremiery.pl 

Po pierwsze bardzo spodobała mi się okładka- prosta, jasna, z bardzo widocznym pomarańczowym tytułem. Jak na książki o minimalizmie jest objętościowo duża, ma 367 stron. Jednak byłam pewna, że przeczytam ją szybko. Na lubimy czytać oceniana jest raczej średnio więc nie pokładałam wielkich nadziei względem treści. Co z tego wynikło? Przekonacie się poniżej.

Zacznijmy od tego, że książki nie skończyłam w 2 dni, a w ponad tydzień. Nie czyta się jej jednym tchem, a przynajmniej kilkoma. Treści w niej przedstawione to nie "posprzątałam swój dom ze wszystkiego i mi lepiej" albo "warto mieć mniej-polecam". Jest ona tak obszerna treściowo i tak wieloaspektowa, że byłam pod niemałym wrażeniem ile można się z niej dowiedzieć.
Traktuje z kilku perspektyw problem rzeczo-zmęczenia: z socjologicznej, psychologicznej, antropologicznej, ekonomicznej oraz filozoficznej. Dla mnie to ogromny plus, bo wiedza jaką mogę wynieść z tej lektury. jest ogromna. Nie mogę potraktować tego jak np."Slow life" Glogazy, gdzie zadawałam sobie pytanie, co ona mi da. Książka Jamesa Williama to skarbnica wiedzy z wielu źródeł odnośnie zagadnienia jakim jest już nie tyle co rzeczo-zmęczenie, a posiadanie mniej, minimalizm, materializmy czy eksperientalizm.

Autor w sposób bardzo obszerny wyjaśnia nowe zagadnienia. Nie wychodzi z założenia, że czytelnik "już wie", a raczej "ma się dowiedzieć". Tutaj kolejny plus.

To, co podobało mi się bardzo, a było inne niż w dotychczas czytanych książkach o minimalizmie to nie namawianie do bycia minimalistą, a eksperialistą, czyli osobą bazującą na doświadczeniach. Zdałam sobie sprawę, że zaczynając żyć jak minimalista nasze życie nadal kręci się wokół rzeczy, ale wokół tego, by było ich mniej. Łatwo zapętlić koło. Tutaj autor proponuje coś innego. Zamiast skupiać się na jak najmniejszej ilości rzeczy, skupmy się na maksymalnym doświadczaniu. Niech określa nas to, co widzieliśmy i przeżyliśmy.

Podsumowując: książka przekazuje problem z wielu perspektyw, jest wręcz "bogata" w treść, nakłania do refleksji. Jak najbardziej warto ją przeczytać :)

niedziela, 18 lutego 2018

"Nie mam czasu" a moja organizacja

Wstęp
Najlepiej zacząć od początku. Motywacją do wpisu były niekończące się teksty osób , że nie mają na nic czasu, że nowy obowiązek, a zalegają ze starymi itd. Najbardziej denerwował mnie "z chęcią bym to zrobiłam,ale nie mam czasu" z ust osób, których jedynym zajęciem są studia i robienie prawka (możecie sobie wstawić ewentualnie praca/liceum i jakieś jedno zajęcie).

Moje obowiązki
Odkąd urodziłam Julię i nie zrezygnowałam ze studiów część osób z niedowierzaniem mówiła mi "jak Ty dasz sobie radę, dziecko i studia dzienne?" . Jakby to był wyczyn (no, dla niektórych jest). Druga część odradzała mi studiowanie jak mam małe dziecko (matka powinna skupić się tylko na bobasie). Ile ludzi tyle opinii. Ja studiowałam i robiłam jeszcze wiele innycb rzeczy, o których poniżej.
Po pół roku od urodzenia córki i trzech miesiącach od powrotu na uczelnię (bo po porodzie przez miesiąc nie jeździłam) zapisałam się na siłownie i regularnie 3 lub 4 razy w tygodniu , najczęściej po uczelni jeździłam na trening. Kiedy nastała wiosna odpuściłam siłownie i biegałam codziennie przed obudzeniem Julki (około 6:30) oraz jeździłam na rowerze. Nadal studiowałam dziennie. Na początku 2017 roku (odbywając te aktywności) postanowiłam, że przeczytam 52 książki (co udało mi się w liczbie 56).
  • Od października 2017 zapisałam się na drugie studia, dzienne. 
  • Jestem więc matką prawie dwulatki (której tata przyjeżdża maks raz na miesiąc z podkarpacia na 3 dni)
  • Studiuję dwa dzienne kierunki w tym jeden wymagający (psychologia) i podyplomówka z pedagogiki
  • Robię badania do magisterki (póki co jestem na etapie zliczania wyników testów)
  • Ostatnio odbywałam praktyki w szkole przez 2 tygodnie
  • Czytam nałogowo książki (w 2018 zwolniłam i czytam jedną na 2 tygodnie) 
  • Niedawno zapisałam się na pool dance i stretching i chodzę na te zajęcia co piątek
  • Od stycznia do końca lutego wyrabiam kurs w Akademii Transportu w Bydgoszczy (e-learning i stacjonarnie) na Certyfikat Kompetencji Zawodowych Przewoźnika w zakresie przewozu rzeczy (prawo, ekonomia i logistyka plus wszystko dot.transportu, dróg w jednym) 
  • Jako ostatnie chciałam dodać - i piszę regularnie bloga. Ostatnio jednak wpisy się nie pojawiły, ale nie trwało to dłużej niż dwa tygodnie więc napisałam o tym
Można? Można!
Jednak coś kosztem czegoś...



Jak daję radę to wszystko pogodzić?

Dużym ułatwieniem dla mnie jest to, że mieszkam z rodziną, która pomaga mi jak nikt inny. Jednak to ze mną Julia spędza najwięcej czasu. Staram się tak planować czas, aby poświęcać jej go najwięcej. 
Uczę się najczęściej nocami, książki czytam w ciągu dnia jak Julka śpi, albo jak ma jakieś zajęcie. Posty piszę zawsze "na raty" lub podczas snu małej (właśnie śpi :D). Ostatnio poświęcam jej mniej czasu, bo prawie non stop uczę się na kurs do Akademii Transportu, ale w tym czasie spędza czas z dziadkami albo wujkiem. W dodatku zdałam całą sesję przed jej rozpoczęciem (jeden egzamin miałam pierwszego dnia) i mam teraz przerwę na uczelni do 18 lutego, czyli do dzisiaj (nie skorzystałam z niej za bardzo, bo jak obliczyłam w ciągu dwóch tygodni spędzłam 87,5 h na platformie e-learningowej). Na drugiej uczelni zajęcia mam raz w tygodniu po kilka godzin. Co do pool dance i stretchingu- na początku chodziłam w poniedziałki jednak nie pasowało mi to godzinowo, bo po zajęciach w Bydgoszczy od razu jechałam do Świecia więc teraz jeżdżę w piątki jak mam dzień wolny od studiów, wieczorami (kiedy jest babcia Julci w domu). Wszystko się da zrobić. Co prawda dostałąm niedawno plan na ten semestr i bardzo mi on nie pasuje, bo prawie codziennie muszę być na uczelni. Postaram się więc o IOS (indywidualną organizację studiów) i być może będę miała zaliczenia indywidualne bądź na niektórych zajęciach będę mogła przychodzić rzadziej. 
Oczywiście z moją słabą pamięcią nigdy bym sobie nie poradziła nie prowadząc kalendarza. Praktycznie każdy dzień mam rozpisany. Taki harmonogram prowadzę od kilku lat (chyba od gimnazjum) i jestem w stanie określić jakie cechy każdy kalendarz powinien posiadać (m.in koperta z tyłu przyklejona do okładki, aby wrzucać tam "karteczki" i różne ważne rzeczy, czy gumkę, która "zamyka" kalendarz, a także konieczny format a5 :) ). 


Co musiałam poświęcić? 

Po pierwsze-ograniczyłam rzeczy, z których i tak nie czerpałam przyjemności tzn. facebook i pisanie ze znajomymi. Mój wall na fb jest praktycznie pusty, bo na dzień dzisiejszy mam tylko trzy osoby obserwowane, a reszta z moich 400 znajomych jest "odobserwowana". Wyświetlają mi się tylko strony, które mnie interesują (a jest ich może 5). W dodatku usunęłam z telefonu messengera i nie piszę lub pisze sporadycznie ze znajomymi-jeśli sprawa jest nagląca, ale nie na zasadzie "co u Ciebie". Takie pisanie uważam, za marnowanie czasu.
Po drugie- sen. Nigdy nie czułam się wyspana śpiąc długo, jednak zazwyczaj spałam po 9 h, bo "Sen to zdrowie". Nieprawda. Każdy ma ograniczony, indywidualny czas, żeby się wyspać. Dla mnie jest to 7 lub 8 h na dobę. Wtedy przez cały dzień jestem najbardziej efektywna. Jeśli śpię dłużej- jestem ospała  i nie mam humoru. Gdyby nie ilość obowiązków pewnie nigdy bym sie nie dowiedziała, że skracając czas spania będę bardziej wypoczęta :)
Po trzecie- imprezy i spotkania towarzyskie. Cóż, z początku ciężko było mi się z tym pogodzić, aż doszłam do wniosku ,że od kaca wolę dzień , w którym zrobię więcej niż tylko leżenie i zdychanie po alkoholizacji. W dodatku ładuję się społecznie na uczelni lub pool dance. Doszłam też do wniosku ,że nie jest mi potrzebny przyjaciel. Jest to wywód na dłuższą notkę, ale po krótcce- ciężko znaleźć osobę, która będzie dawała od siebie tyle samo co my, albo która będzie miała na to czas. Nigdy nie powtórzyła się w moim życiu relacja taka, jak z podstawówki i gimnazjum z Asią (z którą do teraz jak się spotykam-raz na rok gadam jak dawniej), jednak nasze drogi się rozeszły w inne strony i mamy inne priorytety. Nie żałuję,a jestem wdzięczna, że była w moim życiu kimś tak ważnym i tyle mnie nauczyła.
Zauważyłam również, że dużo bardziej wole wieczorem czytać niż oglądać i dlatego seriale to u mnie  rzadkość, a filmy oglądam może jeden w miesiącu (ostatni film jaki oglądałam to kino akcji w święta).


Jak robić więcej? 

Najprościej: ustalając priorytety, czyli rzeczy które są dla nas najważniejsze i olewając te, które są dla nas nieważne. W moim przypadku priorytetem jest Julia i rozwój, dlatego tak łatwo jest mi ignorować facebooka, pisanie z innymi czy spotkania towarzyskie. Julii poświęcam najwięcej czasu, ale nie zapominam o sobie. Od kilkunastu lat sporządzam listy zadań na dany dzień i polecam to wszystkim. Zaplanujcie sobie na nim również odpoczynek (czytanie książki, film). Najważniejsze rzeczy, które muszę danego dnia zrobić wpisuję na górę listy (max trzy zadania) i jedno, które muszę wykonać "choćby się skały zesrały"- czyli nie zasnę póki nie będzie to zrobione. Takie proste, a skuteczne. 
W moim słowniku nie ma czegoś takiego jak nuda. Zawsze jest coś do zrobienia. Oczywiście-czasem nie ma chęci, ale wtedy należy po prostu się zresetować (polecam drzemkę :D). 

Pozdrawiam wszystkich. Mam nadzieję, że taka lektura na niedziele miło Was zaskoczy i zainspiruje do wymagania od siebie więcej. 

wtorek, 26 grudnia 2017

Czy warto kupować duplikaty?

Odkąd staram się ograniczyć mój dobytek zauważałam pewną tendencję. Niektóre z moich rzeczy posiadam w duplikatach. Mowa o dwóch szminkach,z czego jedna jest rozpoczęta, a druga jeszcze zamknięta, dwóch płynach micelarnych ("bo była promocja) i innych rzeczach. Wiem dlaczego te rzeczy były kupione- bo lubię ich działanie, bo warto, bo i tak zużyję. Jednak czy naprawdę? 

Niestety, ale sytuacja nie wygląda tak dobrze jak by się wydawało. Kupując podwójne rzeczy często zapominamy, że tą pierwszą będziemy zużywać nie w ciągu tygodnia , ale kilku miesięcy. W tym czasie na rynek wyjdą nowe kosmetyki, nowe hity/KWC i pewnie będziemy mieli ochotę na coś innego. Poza tym oprócz danych kosmetyków mamy jeszcze inne z tej kategorii, które w międzyczasie używamy (kolorówka). Czasami, aby duplikat został otwarty musi poczekać pół roku albo i dłużej. 

W dodatku nasz mózg działa w taki sposób, że lubi urozmaicenie, nowe bodźce. No, ale tu czeka go zawód, bo przecież czeka na nas drugie opakowanie tego samego produktu, które trzeba zużyć. A często nie ma się na to ochoty. Bo czym innym jest pragnienie posiadania dwóch (według nas) świetnych rzeczy, kiedy je kupujemy, a czym innym wykańczanie ich przez kilka miesięcy. 

Jestem fanką niektórych kremów, szamponów itp. jednak nigdy nie zdarzyło mi się, abym była zadowolona z tego, że kupiłam dany kosmetyk w nadmiarze. Wybaczcie, raz. Na początku wakacji w Biedronce była promocja na płyn micelarny z Garniera "kup jeden , a drugi otrzymasz za połowę ceny" i chociaż cieszę się, że go mam, bo jest super, to przez kilka miesięcy trzymając go w szafce odczuwałam podirytowanie tym, że stoi tam coś, co spokojnie sobie czeka i jest nieużywane. Drugi raz bym chyba tego nie kupiła. 

Ta zasada ma również zastosowanie do innych rzeczy. Przykładowo na początku studiów kupiłam sobie kilka dużych notesów i zeszytów. Myślicie, że je wykończyłam ? Połowa z nich mieszka nadal w mojej szafie na papiery i sukcesywnie, dzień za dniem ginie z nich po jednej kartce. Moim sposobem jest zapisywanie na nich rano zadań, które muszę wykonać danego dnia. Wieczorem kartka ląduje w koszu. 

Obecnie najbardziej męczę się ze świeczkami. Tak, niby tym, co kocham. Już nie. Od jakiegoś czasu (chyba od początku roku) przestało podobać mi się palenie świeczek. Wolę moje cotton balls przy łóżku, robią klimat. W dodatku utrzymujący się zapach świeczek tak mnie drażni, że zapalając je otwieram okno, a nie o to chodzi. Zostało mi jeszcze jedno opakowanie 12 świeczek. Chociaż mogłabym je wyrzucić nie zrobię tego, bo chcę być odpowiedzialna za moje wcześniejsze decyzje zakupowe i poczuć ten ciężar przedmiotów jakie zgromadziłam (myślę, że to mocno mnie powstrzyma przed kolejnym wyrzucaniem pieniędzy w błoto). 

Jeśli chodzi o ubrania moje zdanie jest nieco odmienne, ale nie zupełnie inne. Kupowanie po dwa ubrania na raz jest moim zdaniem dobre, dla tych, którzy świetnie znają swój styl i są pewni, że będą w czymś chodzić. Ja mam np.w szafie 4 czarne t-shirty oraz 4 białe. I jestem pewna, że nadal z taką częstotliwością będę je ubierać. Nie kupiłam ich hurtowo-od razu po kilka, ale mam ich kilka, ponieważ je używam (i sprawdzam też jakość różnych marek). Sama nie wiem czy kupiłabym kilka sztuk np.bluzki, bo nie widziałabym w tym dla siebie sensu- mam już tyle ubrań, że dwie/trzy kolejne nie byłby mi potrzebne.  Jednak są rzeczy, które kupiłam w 3/4-pakach mowa o skarpetkach i majtkach. Mimo to nie zawsze jest to doby wybór. Mam swoje ulubione czteropaki w Martesie , konkretnie stópki z Nike. Są w cenie 40 zł za 4 pary i ich jakość jest naprawdę fajna. Jednak ponad rok temu zdecydowałam się na skarpety z H&M i żałuję. Zachwyciły mnie pastelowe kolory i teraz naprawdę staram się je znosić. W dodatku nie polecam również z tego sklepu majtek. Po kilku praniach wyglądają bardzo słabo (chociaż te klasyczne są wygodne).

Kolejną rzeczą, którą uważam za błąd to kupowanie lakierów hybrydowych w nadmiarze. Zanim odkryłam w jakich kolorach czuję się najlepiej minęło sporo czasu. Czasu, w którym kupowałam, aby się przekonać. Nie wpadłam na pomysł jak wiele osób wokół mnie ich używa. Wystarczyłoby się wymienić i sprawdzić. Hybrydy posiadam od prawie trzech lat i część z lakierów, które kupiłam na początku muszą wylądować w koszu, ponieważ nie zdążyłam ich zużyć. Przykre na to patrzeć, a jeszcze gorsze- wyrzucać. Mam nauczkę.

Myślę, że przykładów mogłabym mnożyć, ale nie ma to na celu wyliczać wszystkich moich grzechów. Celem jest natomiast pobudzenie refleksji nad tym, co robimy ze sowimi pieniędzmi, czasem (każdej rzeczy musimy go poświęcić) i czy w zakupowym poświątecznym szaleństwie faktycznie musimy wybrać się na zakupy.

Pozdrawiam :) 

czwartek, 23 listopada 2017

Projekt stylówka # 5

No cześć.
Kolejna dawka mojego ubioru w zeszłym tygodniu.
Zaznaczam: jest ultra monotonnie, ale zasady zostały niezłamane :)

PONIEDZIAŁEK:


Golf-H&M 
Spodnie-Zara
Buty- Lasocki
Pasek- Primark


WTOREK:


Bluzka- H&M (mam ją od 6 lat)
Dół- jak w poniedziałek

ŚRODA:


Najmniej ostre, ale miałam kilka sekund, żeby zrobić zdj i wyjść. 
Bluzka znowu z H&M , również mam ją 6 lat :) 

Cóż jak widać był to bardzo paskowy tydzień. Naprawdę lubię ten "wzór" na ubraniach. W szafie mam jeszcze jedną taką bluzkę. Poza tym muszę dodać, że te ze zdjęć są świetnej jakości. Bardzo polecam. Natomiast spodnie z H&M warto sobie podarować i przejść się do Zary :)

czwartek, 16 listopada 2017

Projekt stylówka # 4

Cześć :)
Kolejny wpis poświęcony szukaniu stylu i gotowych zestawów.Wstęp sobie pominiemy. Chyba wiecie o co chodzi. 

Od razu zaznaczam, że moje stylizacje nie  były w zeszłym tygodniu przemyślane. Co więcej, składają się z wielu ubrań i limit 6 został poważnie przekroczony. W dodatku zdjęcia są bardzo słabej jakości przez mój zniszczony telefon i w związku z tym od tego tygodnia robię je aparatem (cyfrówką). Od grudnia będę mieć nowy telefon i wszystko powinno się poprawić :)

PONIEDZIAŁEK:



kurtka- Primark
Sukienka- pull&bear
buty-Lasocki


WTOREK:


Nie, nie byłam wtedy na uczelni, stąd mój sportowy strój. 

bluza-Primark
t-shirt- biały z Primarka
legginsy- Gatta (drogie i bardzo szybko się pokulkowały,odradzam)
buty-New Balance



ŚRODA:



Jest to strój z pierwszego projektu stylówki z tym, że z innymi butami.
kurtka-Primark
sweter- Only
spodnie- Zara
pasek- H&M
buty- New Balance 

Do następnego!

niedziela, 12 listopada 2017

Minimalizm w szafie

Dzień dobry. Jakiś czas temu, przy okazji krótkiej recenzji "Chcieć mniej" napisałam o zauważalnej zmianie, która dzięki posiadaniu mniej zaistniała w mojej przestrzeni. 


Moja historia modowa nie jest zbyt skmplikowana. Jak byłam mała większość ubrań dostawałam w spadku po starszym o dwa lata bracie. Pamiętam jak nosiłam jego bluzy i poprzecierane spodnie. Większość mojej szafy to były jego rzeczy. Zdarzało mi się dostawać ubrania, ale było to rzadko i najczęściej były to rzeczy po taniości, z rynku. Sytuacja zmieniła się około 5/6 klasy szkoły podstawowej, gdzie dostałam swój pierwszy zielony dres, niebieską rozpisano- zapinaną bluzę czy niebieskie mokasyny (takie rzeczy się pamięta, a propos te buty nosiłam aż w obu zrobiły się dziury na dwa palce). Wtedy też przestałam nosić ubrania Łukasza.  

Gimnazjum to był szalony okres eksperymentowania. Zaczęłam chodzić też na siłownie z tatą (przez dwa lata) i mój styl nazwałabym sportowym z dużą dozą hip-hopowca. W trzeciej gimbazy zaczęły przewijać się co jakiś czas stylizacje bardziej dziewczęce, ale należały do mniejszości. 

W liceum koleżanki miały ubaw jak jednego dnia przychodziłam w sukience lub spódniczce, a drugiego w szerokich dresowych spodniach (śliskich, a jakże!) i dużo za dużej bluzie. Cóż, nadal zapadam się pod ziemie jak sobie przypomnę moje "stylizacje". 

Odkrywanie "nowego stylu" przypadło na przełom klasy maturalnej i pierwszego roku studiów. Wtedy coraz bardziej świadomie zaczynałam myśleć o spójności w ubiorze i jakimś charakterze czy torze, w którym będę kreować swój styl. Wtedy też moje ubrania zaczęły być bardziej kobiece, zainwestowałam w koszule, nie nosiłam na co dzień dresów. Jednak to jeszcze nie było to. 

Na drugi rok moich studiów przypada ciąża i nie ukrywam- wtedy chyba najtrudniej szukać własnego stylu...nie inwestowałam wtedy w ogóle w ubrania, kupiłam jedynie jedną parę spodni i dwie pary leginsów. Miałam modowy zastój, wykorzystywałam większość ubrań oversize, które znajdowały się w mojej szafie. 

Jednak trzeci rok studiów to poniekąd mała rewolucja. Zaczęłam bardziej świadomie zastanawiać się nad zakupami ubraniowymi. Nadal kusiły mnie bluzy, ale wiedziałam, że już się w tym nie odnajdę. Buty sportowe, którym najczęściej ulegałam ograniczyły się do dwóch par + czterech par trampek. Mimo to nadal "nie miałam się w co ubrać" , a ubrań miałam pełno i co jakiś czas wyrzucałam stare , żeby zrobić miejsce na przepełnionych wieszakach nowym. 

Największa zmiana czekała mnie w roku 2017. Wtedy w moje ręce trafiła książka Katarzyny Kedzierskiej i po pierwszej lekturze zaczęłam coś zmieniać. Na początku było mi trudno. Pozbywanie się ubrań, których tak naprawdę nie lubiłam nosić (zawsze wybierałam coś innego zamiast nich) było męczące. Najwięcej motywacji dało mi poznanie powodów, dla których chomikuję ubrania. Dzięki nie tylko tej książce ale np.również "Im mniej tym więcej" Beckera wypisałam sobie te powody na kartce. I zrobiło mi się łatwiej. W procesie porządkowania odegrała wielką rolę Marie Kondo "Magia sprzątania". Cały proces segregacji trwał do niedawna. Tak naprawdę trwa nadal, ale teraz jestem w takim punkcie, w którym odczuwam zadowolenie z efektów. I piszę to w pełni świadomie. 

Jakiś miesiąc temu (przy okazji projektu stylówka) znowu otworzyłam szafę i postanowiłam znowu "coś" diametralnie zmienić. Z dwóch szaf na ubrania- dużej garderoby (w której miałam rzeczy) oraz małej,w której Julka miała swoje zabawki i ciuszki postanowiłam dokonać wymiany szaf z córką. Niestety Julka jest za mała żeby protestować więc z tym nie miałam problemu. Pomysł ten zakiełkował jednego dnia, a drugiego przeszłam do realizacji. Stwierdziłam,że skoro tylu ubrań się pozbyłam i mam ich relatywnie niewiele to, aby uzyskać przejrzystość przeniosę się do mniejszej. Teraz najlepsze w każdym wpisie- zdjęcia przed i po :

Najpierw same szafy i ich rozmiary:



Zdjęcia przed i po. Z lewe strony- przed, a z prawej strony-po :







Co się zmieniło?

Myślę, że dużo. To, co pozostało na swoim miejscu to <widoczne na ostatnim zdj> książki, kartony i płyny oraz moje kilka sukienek i bluza ze swetrem do chodzenia po domu. Reszta została przetransportowana i zmieniła adres zamieszkania. Jest przejrzyściej, klarowniej i ładniej. Myślę , że to widać i wiele nie muszę się rozpisywać. Przez najbliższe tygodnie/ miesiące będę się starać, aby te kilka ubrań pozostawionych u Julki zniknęło i trafiło do mojej szafy lub poza dom.

Dla mnie jest to zmiana ogromna. Zyskałam na niej mnóstwo czasu, gdyż w małej szafie z mniejsza ilością rzeczy mogę szybciej się połapać co z czym połączyć. Męczą mnie tylko sukienki, które nadal znajdują się w szafie Julci, ale jak już pisałam- staram się z nimi coś zrobić. 

Mam nadzieję, że wpis okazał się ciekawy. Dla mnie był bardzo czasochłonny, ale przyjemnie się go pisało.

Miłej niedzieli :) 

czwartek, 9 listopada 2017

Projekt stylówka #3

Cześć :)
Kolejny wpis poświęcony szukaniu stylu i gotowych zestawów. Początek przypominający o co chodzi w projekcie:

O co chodzi?

Mam zamiar co czwartek (lub piątek) pokazywać Wam moje zestawy, w które ubierałam się na uczelnię. Z racji na to, że zajęcia mam od poniedziałku do środy, to właśnie czwartek/piątek są najlepszymi dniami, aby pokazywać Wam w co ostatnio się ubierałam. 

Po co to robię? 

Aby stworzyć zestawy ubrań, które będę wykorzystywać w przyszłości.  Dodając je na bloga mam pewność, że nie zginą w czeluściach komputera (chociaż mam na nim względny porządek). Z pewnością za jakiś czas zestawienia się powtórzą, ale właśnie o to chodzi- zobaczymy na jak długo starczy mi wyobraźni i ubrań, aby tworzyć za każdym razem coś nowego. Uwierzcie- od pewnego czasu pozbywam się ubrań i wydałam z szafy...7 worków 60 litrowych (to ponad połowa tego, co miałam). 

Zasady? 

W danym tygodniu staram się wykorzystać maksymalnie 6 ubrań na 3 dni (nie licząc bielizny,  czy biżuterii). A dlaczego? Aby zdobyć łatwość łączenia ubrań. Chcę nauczyć się otwierając szafę od razu robić zestawy z tego, co w niej się znajduje. Z czasem pragnę wprowadzić zasadę 4 ubrania na 3 dni. Będę informować. 

Czym się zainspirowałam? 

Projektem Kasi Kędzierskiej z bloga Simplicite, capsual wardobe. W zasadzie to nie jej autorski pomysł, ale dzięki niej się o nim dowiedziałam i wprowadzam w życie. Poza tym oczywiście moja coraz większa miłość do minimalizmu.


Po pierwsze: w poprzednim tygodniu na uczelni byłam jeden dzień więc zobaczycie jedną "studniową" stylizację.

Po drugie: dwie kolejne będą takie same, bo siedziałam w domu i zmieniałam tylko bieliznę i skarpetki :D Także nie miałam problemu z ograniczaniem ubrań. Nie liczcie na coś szałowego.


PONIEDZIAŁEK:



Szal- był tylko do wyjścia, gdyż było zbyt zimno aby przejść z gołą szyją do samochodu, no name
Kardigan- George
Śliwkowa bluzka- H&M z bawełny organicznej- mega jakość!
Spodnie materiałowe- bershka
Buty-Anna Field


WTOREK:


Bluzka-reserved
Spodnie-Levis
Klapki z puszkiem- no name :D

ŚRODA:


To samo,co wyżej plus mega kok.

Tak jak napisałam- szału nie ma, ale nie mam zamiaru się "przebierać" do zdjęć kiedy tak naprawdę zaraz to ściągnę. Zazwyczaj jak siedzę w domu to ubieram się tak, żeby mi było wygodnie niekoniecznie pięknie. Miłego czwartku! 

środa, 1 listopada 2017

"Chcieć mniej" K. Kędzierska i początek drogi do minimalizmu

Witajcie. Dzisiaj kilka słów o mojej ulubionej książce tego roku (jak na razie).

"Chcieć mniej" wpadło mi w ręce przez przypadek. Zastanawiając się z Karoliną, co kupimy sobie na święta w ostatniej chwili stwierdziłam, że chcę właśnie ją. Długo się nad tym nie zastanawiałam- gdzieś na  blogu przeczytałam pochlebną opinię  i postanowiłam spróbować. Z uwagi na to,że spodobała mi się jej prosta okładka, postanowiłam zaryzykować. I tak zaczęła się przygoda nie tylko z lekturą :)

Pierwszy raz przeczytałam ją w lutym. Wcześniej miałam kilka innych książek do lektury ,które z uwagi na temat, wydały mi się ciekawsze. Szczerze mówiąc nigdy nie interesowałam się minimalizmem, ani posiadaniem mniej. Raczej byłam konsumentem I rzędu i szukałam radości w rzeczach. W ich nabywaniu. Oczywiście, ciągle uważałam że mam ich za mało i potrzebuję więcej. Nigdy po zakupie nie stwierdziłam "teraz mam już wszystko, co potrzebuję".

Książka napisana jest przez autorkę bloga Simplicite (klik), Katarzynę Kędzierską, która kończyła prawo w Toruniu. Prowadził trzy firmy, ostatnio zaczęła inwestować w nieruchomości. Uczy, jak być szczęśliwym z posiadania mniej. Po sobie zaczynam zauważać, że jej wychodzi.

Po pierwszej lekturze książki przyszło parę zmian, przede wszystkim pozbyłam się wielu rzeczy. Jednak zmiana dotyczyła w głównej mierze stanu posiadania ubrań i dokumentów. Ograniczyłam też korzystanie z fejsbuka (wpis tutaj).Nie wyrobiłam sobie nawyków niekupowania, albo zastanawiania się nad tym, czy faktycznie czegoś potrzebuję. Czy to potrzeba, czy zachcianka.Najbardziej przeszkadzało mi , że pozbywając się rzeczy w ich miejsce kupuję nowe. Może nie w takiej ilości, ale zawsze.  Jednak zainteresowana tematem od tamtego czasu przeczytałam trzy inne książki z tej dziedziny i coś zaczęło się zmieniać.

Dopiero niedawno, na początku września zdecydowałam się znowu do niej powrócić i zacząć czytać równolegle bloga Kasi. Bardzo się ciesze, że podjęłam takie kroki, bo widzę mnóstwo zmian. Teraz już nie tylko posiadanie mniej, ale "życie" mniej. Wyrabiam w sobie nawyki.  O tym wszystkim będę pisać, ale przy innej okazji, bo zmienia się wiele. Niedługo pochwalę się tym, co udało mi się osiągnąć w kwestii rzeczy materialnych, a czego nigdy wcześniej bym nie podejrzewała :) Ale jeszcze chwilę poczekacie. Zaczęłam też wreszcie oszczędzać, bo wybierając mniej, w kwestii finansów zostaje mi więcej na koncie.

To słowem wstępu do zagadnienia, które staje mi się coraz bardziej bliskie. Myślę, że wpisów na ten temat pojawi się do końca roku co najmniej kilka. Jedną ze zmian jest "Projekt stylówka" , który też się z tym wiąże.

W samej ksiażce podoba mi się to, że zaczyna się od psychologiczno-społecznego spojrzenia na człowieka. Ujawnia wiele mechanizmów związanych z nasza psychiką. Jest naprawde ciekawa. Niczego nie narzuca, pokazuje możliwe drogi do wyboru. Nie jest nachalna. Nawet jeśli ktoś nie ma zamiaru zacząć się ograniczać w jakiekolwiek kwestii to album może okazać się po prostu ciekawy.

Polecam, chyba jak żadną inną do tej pory.


środa, 6 września 2017

Jak ograniczyć korzystanie z Facebooka?

Witajcie. 

Co chwilę spotykam osoby, które „nie mają czasu”, zazwyczaj ciągle się spieszą, robią rzeczy na ostatnią chwilę, żyją w chaosie. Problemy wiążą się z nieodpowiednim delegowaniem zadań, przestawianiem priorytetów czy jak sądzę brakiem samodyscypliny. Jest to temat na szeroką dyskusję, co nie jest celem dzisiejszego wpisu. Mam zamiar natomiast uporządkować jeden z obszarów, z którym dosyć często (według moich obserwacji) mamy problem. Chroniczny brak czasu i rozkojarzenie może się brać z nieodpowiedniego korzystania z mediów, aplikacji, platform internetowych w tym właśnie Facebooka. Odwołuję się do niego, ponieważ odkąd sama zastosowałam kilka z niżej wymienionych metod moje życie stało się bardziej spokojne, uporządkowane i zaczęłam działać, a nie odwlekać. Domyślam się, że generalizowanie tylko do tej jednej strony to duże uproszczenie, ale pozwalam sobie na nie, bo w moim przypadku to pomogło. Może ktoś także skorzysta. Zauważyłam dodatkowo uzależnienie od tej platformy i zły trend upubliczniania dosłownie wszystkiego na tablicy, jakby była to swojego rodzaju linia życia człowieka. W dodatku coraz częściej spotykam się z nie wydzielaniem sobie czasu na korzystanie z Messagera, który często włączony jest całą dobę.

Moim sprawdzonym sposobem jest celowe zmniejszanie aktywności poprzez ograniczanie upublicznianych treści. To spowoduje, że dużo mniej informacji na temat zostawionych lajków i komentarzy dotyczących tego, co dodaliśmy zaprzątnie nam głowę. Nie dzielę się wszystkimi zdarzeniami, które mają miejsce w moim życiu. Wiadomość o zaręczynach, urodzenie dziecka, randki, osiągnięcia na uczelni- to pozostaje dla mnie i moich bliskich. Ogranicza to także promowanie przedstawiania lepszego życia na platformie. Zazwyczaj mamy ochotę się tam czymś pochwalić. Piszemy o tym, co u nas dobrego, jakie sukcesy osiągnęliśmy i często nieświadomie budujemy idyllę wokół życia, pokazujemy jakie jest wspaniałe, a tak naprawdę nasza rzeczywistość nie różni się znacząco od rzeczywistości pana Kowalskiego. Oczywiście, nie twierdzę, że to złe dzielić się swoją radością, ale często po „odwiedzeniu” fejsa i przejrzeniu jak cudownie żyją inni nabieramy złej perspektywy i zniechęcenia do naszego życia (czasem, działa to motywująco). Inni mają lepiej, a my gorzej. To nakręca spiralę narzekactwa.

Niewątpliwym sposobem na to, by mniej czasu poświęcać FB jest „odobserwowywanie” znajomych. Jak dodamy kogoś do znajomego to automatycznie (przynajmniej u mnie) obserwujemy tą osobę. Jednak czy naprawdę interesuje nas to, co każdy ze znajomych dodaje na Facebooka? Mnie nie. Obserwowanie życia innych w moim przypadku ogranicza się może do 10 znajomych. Całą resztę zaraz po dodaniu odznaczam z obserwacji. To pomaga mi mieć wpływ na filtrację danych, która ukazuje się po zalogowaniu i skupianiu się tylko na tych osobach, które są dla mnie ważne. 

Przy okazji „odobserwowywania” dodam, że dobrym sposobem jest również nie lajkowanie wpisów innych osób oraz w szczególności nie komentowanie wpisów. Dlaczego? Każdy komentarz powoduje, że ktoś może się do niego odnieść, albo spowoduje, że ktoś inny również zostawi po sobie pamiątkę. To wszystko widzimy w powiadomieniach i poświęcamy temu czas. Nie mówię o rzeczach, które nas interesują i na które chcemy udzielić jakiejś opinii jednak zauważyłam, że nie jest to owocne. Co więcej zazwyczaj tworzą się z tego albo gównoburze albo konwersacje, w którym udostępnia się swoje żale czy perspektywy. Tylko kogo to obchodzi… :D

Bezpośrednio powiązanym rozwiązaniem jest także nie lajkowanie stron. Różnych. Osób publicznych, książek, filmów, różnych stowarzyszeń, zrzeszeń. Niektóre oczywiście są przydatne i pomocne, ale co z tego ,że polubisz milion stron o nazwie „jestem wredna?” „nie potrafię gotować i dobrze mi z tym” „niezależna” itp. To nie ma sensu. Jakiś czas temu miałam polajkowane pełno zespołów muzycznych, salonów sukien ślubnych czy stron o gotowaniu, a informacje, które udostępniali mnie nie interesowały i zastanawiałam się skąd takie rzeczy na mojej stronie głównej. Usunęłam ten problem. Często też profile, które polakujemy zmieniają dodawane treści i już do nas nie trafiają tym samym zaśmiecając tablicę.

Dobrym sposobem jest także selekcja znajomych. Prowadzę ją odkąd założyłam facebooka. Co jakieś 2/3 miesiące przeglądam listę osób, które są moimi znajomymi i sukcesywnie usuwamy tych, którzy nimi tak naprawdę nie są. To znaczy: nie mówimy sobie cześć, nie rozmawiamy, tych którzy dodają mnie, bo „znają z widzenia” (od dłuższego czasu w ogóle ich nie akceptuję). Po co mieć 1000 znajomych na fb skoro realnie rozmawiasz może z 100 z nich jak się spotkacie przypadkiem w sklepie?


Ostatnią propozycją na zminimalizowanie korzystania z fejsa jest ograniczenie pisania na Messengerze . Sama mam tą aplikację i widzę jak łatwo jest utrzymać z kimś kontakt. W wielu przypadkach to naprawdę pomaga- co jakiś czas piszę z kuzynką z Niemiec czy koleżanką z Lublina. Jednak zdarza się to bardzo rzadko, bo zwyczajnie szkoda mi czasu, żeby w ten sposób komunikować się z innymi. Preferuję rozmowę telefoniczną albo 5 minut rozmowy wideo. Ponad to pisanie jest bardzo ubogie i czasochłonne. Dużo więcej udałoby mi się powiedzieć wyrażając przy tym miliony emocji- mimiką czy modulacją głosu. Co z tego, że istnieją emoji skoro to zaledwie parę stanów w jakich się znajdujemy. Kiedyś zdarzało mi się naprawdę często dostawać wiadomości „hej, co słychać/ co porabiasz?” jednak teraz już nie. Dlaczego? Ponieważ najczęściej na nie nie odpisywałam albo proponowałam, że osoba ta może zadzwonić lub iść ze mną na spacer. Czasami nie było to możliwe także trudno. Nie zmuszałam się do wirtualnego kontaktu- bo go nie lubię. 


Mam nadzieję, że chociaż jedna osoba skorzysta z mojego wpisu. Mi takie podejście naprawdę pomaga i polecam je innym J

niedziela, 13 sierpnia 2017

"Im mniej tym więcej" Joshua Becker

Cześć :)
Dzisiaj pora na moją "perełkę" , czyli książkę, do której często będę zaglądać.



O minimalizmie przeczytałam już 4 pozycje:
"Chcieć mniej" Kędzierskiej, którą uważam za top 1 w tej dziedzinie
"Magia Sprzątania" Marie Kondo
"Tokimeki" Marie Kondo
oraz "Im mniej tym więcej" Becker'a

Muszę przyznać, że eksplorowanie tego tematu dostarcza mi bardzo dużo zmian, przemyśleń, a co więcej- zwyczajnie mnie interesuje. Po lekturze trzech poprzednich książek wprowadziłam już kilka innowacji, jednak cały czas nie mogłam sobie odmówić zakupów książkowych i ubraniowych. Uprzątnęłam znacznie swoje ubrania, wyrzuciłam nieużywane kosmetyki, jednak kiedy zrobiło mi się trochę miejsca myślałam jakby je zapełnić. Chociaż w tej kwestii wychodzi mi stawianie na zasadę "mniej, ale jakościowo więcej" to w przypadku książek jest inaczej. Zdarza się także, iż podczas promocji na kosmetyki ciężko mi sobie odmówić.Tak jak pisałam w tym poście: KLIK na zakup decyduję się, gdy mam pewność, że wiedza z książki posłuży mi więcej niż raz lub gdy chcę poznać twórczość kogoś i wyrobić sobie opinię na jego temat czy poznać dane zagadnienie. Patrząc na te kryteria nie łatwo jest  dokonać minimalizacji zakupów. Może to w ogóle nie wyjść (bo np.każdego autora chcę "sprawdzić"). Tym sposobem pozwoliłam sobie na kilka bardzo nieprzemyślanych nabytków i w mojej szafie znajdują się książki, które nie powinny już zajmować w niej miejsca. Do października chcę znacznie uszczuplić moją kolekcję. Zobaczymy czy to wyjdzie. To tak słowem wstępu...najważniejsze jest to, że książka, o której dzisiaj to jedna z tych, którą zatrzymam w mojej szafie na pewno ,bo będę do niej wracać. Dlaczego? 

Po pierwsze- napisana jest bardzo ciekawie. W większości poradników mamy do czynienia z momentem, w którym ją odkładamy i być może znajdujemy motywacji, aby znowu po nią sięgnąć (jak w przypadku Grzesiaka). Jednak tutaj za każdym razem czekałam na wolną chwilę, by móc do niej usiąść. 

Joshua w bardzo ciekawy sposób pokazuje jego przemianę i dodaje kilka przypadków osób, które czasem w dramatyczny sposób zaczęły kierować się minimalizmem. Świetnie opisuje także siłę reklamy na nasze postrzeganie świata. Chociaż wiedziałam, że telewizja manipuluje nami (i dlatego od bardzo dawna jej nie oglądam) to autor odwołał się do reklam i mediów w ogóle. Także tych internetowych, które na mnie mają bardzo duży wpływ. Niemałym atutem książki jest również rozdział o nauce minimalizmu dzieci i młodzieży. Wcześniej się z tym nie spotkałam i niesamowicie mnie to zainteresowało. Już mam plany na Julię :D Tylko sama muszę stać się idealnym wzorem do naśladowania, a to wciąż ćwiczę ;) W kwestii książek również znalazłam dużą motywację do pozbycia się niektórych za sprawą podrozdziału "na półkach" (nie będę spoilerować )

Jedną z ważniejszych lekcji, jakie wyciągnęłam z lektury było to, że dużo bardziej opłaca się komuś coś oddać niż sprzedawać. Miałam również okazję się o tym przekonać. Wcześniej wielokrotnie oddawałam rzeczy m.in do PCK lub GOPS-u jednak kiedy przeprowadziłam naprawdę WIELKIE porządki i pozbywałam się raz ubranej sukienki studniówkowej, nowych swetrów ale ze złym składem czy ubrań, które leżały w szafie, bo "myślałam,że je ubiorę" to stwierdziłam, że za takie ubrania chciałabym coś dostać. Do wykonania zdjęć zbierałam się 2 miesiące- do obróbki tydzień, a sam opis kosztował mnie trzy godziny czasu. Plus dodawanie zdjęć, odpisywanie na komentarze. A zysk ? 10 zł za sukienkę, którą kupiłam za 100 zł i ubrałam ją dwa razy. Myślałam, że się popłaczę, bo ceny naprawdę były niskie, a wystawianie wszystkiego zajęło mi mnóstwo czasu. Dopiero po lekturze "Im mniej tym więce" byłam w stanie wziąć te rzeczy (dwa worki niezużytych ubrań) i odwieźć do GOPS-u. Czy poczułam żal, smutek i rozpacz? Nie. Poczułam się lekko. Może i nie zarobiłam, żeby wydać to na kolejne ubrania,ale w zamian mam pewność, że ktoś się z tego będzie cieszył. 

Komu polecam tę ksiazkę ? Każdemu bez wyjątku :)