Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 maja 2018

Ojciec Chrzestny Mario Puzo

Do filmu zabierałam się 3 razy, za każdym wytrzymywałam max 20 miniut. "Nie moja bajka" myślałam. Jednak po kilku latach postanowiłam zaryzykować i zabrać się za książkę. Czy żałuję? 

zdjecie woblink.com


Śniłam o niej nocami, myślałam w ciągu dnia i wracałam w każdej wolnej chwili. Jest to ta pozycja z serii uzależniających. Nie daje Wam spokoju, każda przerwa w lekturze skutkuje intensywnymi myślami o powrocie do niej. Kiedyś miałam "kaca" po dobrym filmie. Teraz mam takie kace po książkach. Może Was to zdziwi, ale po skończeniu tej czułam właśnie równowagę. Dosłownie nasyciłam się jej treścią. Nie zdarza się to zbyt często w przypadku książek, które mi się tak podobają. Jednak czasem autorzy idą w drugą stronę: piszą kolejne części kiedy powinni poprzestać na dwóch ("Kwiaty na poddaszu") czy jednej ("Książę Lodowego Ogrodu"). Wiem, że pan Puzo napisał jeszcze kilka książek, ale z tego , co mi wiadomo nie trzeba uznawać tego za kontynuacje (chyba,że się mylę?).

Od lektury tej powieści mija około 3 tygodnie. Po tym czasie pewne szczegóły się zacierają, ale ogólne refleksje zostają. Ja, polecając ją innym używam kilku argumentów, oto one:

-świetnie "zbudowane" postacie, każda z nich to osobny portret, pełen cech odróżniających i szczególnych od pozostałych bohaterów. Zdarza się,że w książkach autor przemyca poszczególne cechy osobowości z głównej postaci na epizodyczne. Tutaj mamy wrażenie, jakbyśmy poznawali każdego członka rodziny osobiście i uchwycali te osobnicze cechy ich sposobu bycia i osobowości

-fabuła budująca napięcie z każdą stroną. Pewnie dlatego tak trudno skończyć ją w jakimkolwiek momencie, bo zawsze chcecie wiedzieć co będzie dalej

-genialne dialogi- pana Vito i Michaela Corleone. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że to własnie dla nich czytałam tą książkę. Bywało ,że niektóre przemówienia powtarzałam, aby lepiej uchwycić ich geniusz ;)

-brak zbędnych opisów. Czasem zdarza się, że dana powieść jest ciekawa i porywająca, ale stale przeszkadzają nam powracające , zbędne opisy. Tutaj były używane nie tak rzadko, ale za każdym razem miały coś na celu i były potrzebne

To w bardzo telegraficznym skrócie. Liczę, że chociaż jedna osoba sięgnie po tej recenzji po "Ojca Chrzestnego" :)

Miłej niedzieli




niedziela, 22 kwietnia 2018

Za drutami Stutthofu- Wacław Mitura

Witajcie. Ostatnio miałam mało czasu na czytanie książek. Albo inaczej- nie były one dla mnie priorytetem. Mimo to jestem w trakcie 3 pozycji i jedną niedawno skończyłam. O niej dzisiaj. 

Na książkę pana Wacława trafiłam przy okazji przeglądania na strychu domowej biblioteczki taty. Zauważyłam tam wiele ciekawych pozycji, ale zdecydowanie na pierwszy ogień poszła ta traktująca o czasach II wojny światowej. Bardzo lubię czytać o tamtym trudnym okresie w historii naszego kraju. Jest to dla mnie niezwykle interesujące i sprawia, że doceniam to, co mam. Widzę jak wiele rzeczy posiadam (nawet nie materialnych), a wystarczy, abym urodziła się o kilkadziesiąt lat wcześniej i moim problemem nie byłoby uczulenie na hybrydy, a zdobycie pożywienia.

Tyle słowem wstępu.


zdjęcie allegro.pl


"Za drutami Stutthofu" to wspomnienia więźnia obozu, który przeżył piekło tamtych czasów. Z niebywałą dokładnością przytacza szczegóły z życia za murami. Jestem odporna na "mocne" fragmenty, jednak chwilami musiałam robić przerwy i odkładałam lekturę na godziny lub dni. Niesamowite dla mnie jest to, jaką pamięć do nazwisk, dni, dat i detali ma autor tego świadectwa. Często jest tak, że starsi ludzie bardzo dobrze pamiętają szczegóły z dzieciństwa czy młodości, a w tzw." teraz" odnajdują się nieco gorzej. Autora za to podziwiam. 

Książkę czyta się bardzo szybko i płynnie. Bywają momenty "do strawienia" jednak język i sposób opisania są przedstawione w bardzo przystępny sposób. Dla osób, które chcą ja przeczytać jak najszybciej (bez dzieci i innych dystraktorów) z pewnością  dwa dni to będzie optymalny czas na lekturę.

To, co zostało mi w głowie po odłożeniu tych wspomnień to taka myśl ile człowiek jest w stanie zrobić, aby przeżyć. Jak silna jest nasza wola walki i miłość do życia. Mam wrażenie, że zwłaszcza teraz nie doceniamy wartości tego daru jakim jest to, że znajdujemy się tu i teraz. Wszechobecne telefony, portale społecznościowe i instagram, na których pokazujemy tylko tą idealną część naszej egzystencji powodują rozżalenie odbiorców. Ile osób przeglądając zdjęcia znajomych myśli sobie "ja też tak chcę?" i przewija tablice. Ciężko nam wziąć w swoje ręce nasze losy.Myślę, że warto zaznajomić się z literaturą opisującą losy tych, którym nie było dane przeżywać jakkolwiek według własnej woli, ponieważ nie mieli takiej możliwości. Ich życie to była walka. Często w tej walce zajmowali straconą pozycję, a mimo to robili wszystko, by wygrać. 

Tymi kilkoma zdaniami mam nadzieję, że zachęciłam Was do jeśli nie przeczytania owej ksiażki to może refleksji nad tym, co macie i ile jest możliwości, aby coś zrobić. 


środa, 28 lutego 2018

Recenzja książki James Wallman" Rzeczozmęczenie"

Witajcie. Dawno nie było recenzji. Chociaż miały ukazywać się co dwa tygodnie nie dałam rady opublikować wpisu w niedziele, ponieważ jeszcze czytałam publikację, o której dzisiaj.

Temat minimalizmu przodował w 2017 roku i z pewnością zagadnienie posiadania i chcenia mniej zmieniło moje życie. Co więcej- nadal zmienia. Odbiegając trochę od tematu- zabawne jak teraz reaguję na zakupy. Kiedyś raz na kilka miesięcy robiłam duży shopping internetowy- odzieżowy czy kosmetyczny. Od połowy grudnia wstrzymuję się z kliknięciem potwierdzenia zamówienia na MintiShop. Codziennie zaglądam do koszyka i pytam siebie "czy naprawdę tego potrzebuję?". Wiem,że niedługo sfinalizuję zakupy, jednak chcę mieć pewność, że nie kupię nic ponad to, czego naprawdę potrzebuję. Nie ukrywam- frustruje mnie ta sytuacja, ale wiem, że dokonam dobrego wyboru.

Przechodząc do dzisiejszego tematu. Książka "Rzeczo-zmęczenie" to zakup tamtego roku. Bodajże października (kiedy to postanowiłam nie kupować więcej książek,był to jeden z ostatnich zakupów tego typu). Kosztowała mnie 10 zł (baaardzo polecam zapisanie się do grupy na fb Simplicite-oddam,zamienię,sprzedam) była używana, ale nie zużyta.

zdjęcie: www.datapremiery.pl 

Po pierwsze bardzo spodobała mi się okładka- prosta, jasna, z bardzo widocznym pomarańczowym tytułem. Jak na książki o minimalizmie jest objętościowo duża, ma 367 stron. Jednak byłam pewna, że przeczytam ją szybko. Na lubimy czytać oceniana jest raczej średnio więc nie pokładałam wielkich nadziei względem treści. Co z tego wynikło? Przekonacie się poniżej.

Zacznijmy od tego, że książki nie skończyłam w 2 dni, a w ponad tydzień. Nie czyta się jej jednym tchem, a przynajmniej kilkoma. Treści w niej przedstawione to nie "posprzątałam swój dom ze wszystkiego i mi lepiej" albo "warto mieć mniej-polecam". Jest ona tak obszerna treściowo i tak wieloaspektowa, że byłam pod niemałym wrażeniem ile można się z niej dowiedzieć.
Traktuje z kilku perspektyw problem rzeczo-zmęczenia: z socjologicznej, psychologicznej, antropologicznej, ekonomicznej oraz filozoficznej. Dla mnie to ogromny plus, bo wiedza jaką mogę wynieść z tej lektury. jest ogromna. Nie mogę potraktować tego jak np."Slow life" Glogazy, gdzie zadawałam sobie pytanie, co ona mi da. Książka Jamesa Williama to skarbnica wiedzy z wielu źródeł odnośnie zagadnienia jakim jest już nie tyle co rzeczo-zmęczenie, a posiadanie mniej, minimalizm, materializmy czy eksperientalizm.

Autor w sposób bardzo obszerny wyjaśnia nowe zagadnienia. Nie wychodzi z założenia, że czytelnik "już wie", a raczej "ma się dowiedzieć". Tutaj kolejny plus.

To, co podobało mi się bardzo, a było inne niż w dotychczas czytanych książkach o minimalizmie to nie namawianie do bycia minimalistą, a eksperialistą, czyli osobą bazującą na doświadczeniach. Zdałam sobie sprawę, że zaczynając żyć jak minimalista nasze życie nadal kręci się wokół rzeczy, ale wokół tego, by było ich mniej. Łatwo zapętlić koło. Tutaj autor proponuje coś innego. Zamiast skupiać się na jak najmniejszej ilości rzeczy, skupmy się na maksymalnym doświadczaniu. Niech określa nas to, co widzieliśmy i przeżyliśmy.

Podsumowując: książka przekazuje problem z wielu perspektyw, jest wręcz "bogata" w treść, nakłania do refleksji. Jak najbardziej warto ją przeczytać :)

niedziela, 4 lutego 2018

Kobieta niezależna- Kamila Rowińska

Witajcie. Dzisiaj w dobrym nastroju, bo piszę o czymś, co poprawi go niejednej osobie. Mowa o dobrej książce-"Kobieta Niezależna" K.Rowińskiej. Czekałam na nią kilka miesięcy, aż Gwiazdor się zlitował i mi ją wręczył. Nie kryłam zachwytu. Niestety, ale nie mogłam jej przeczytać od razu, ponieważ działam według zasady- czytaj maksymalnie dwie książki na raz. Skończyłam ją dokładnie 8 stycznia (w dzień, w który ją zaczęłam) a piszę o niej dopiero teraz, ponieważ wpisy o lekturach dodaję co dwa tygodnie (od 2018 r:) ).

Zacznijmy od okładki. Widzimy piękną kobietę, z pewnością niezależną, która osiągnęła sukces. Kupuję to. 


Po drugie treść: inspirująca, edukująca, motywująca i pokazująca, że nie ma barier nie do przejścia. 
To, co jest niewątpliwym atutem to pokazanie pewnych spraw z innej (niż dotąd widziałam) perspektywy. Tego, jak kobiety były i są traktowane przez mężczyzn. Do niedawna uważałam, że mamy równe prawa, że tyle się zmieniło od młodości naszych babć. No cóż, warto czytać, bo horyzonty się rozszerzają. Co więcej- warto czytać książki tak wartościowe jak ta.

W przypadku niektórych pozycji wiem po przeczytaniu, że nie zagości w mojej skromnej bibliteczce. Ostatnio zrobiłam selekcję i zostawiłam sobie 31 egzemplarzy ulubionych albumów. W przypadku "Kobiety niezależnej" już przed dostaniem jej wiedziałam, że będzie miała zaszczytne miejsce na półce. Jak to cudownie, że się nie zawiodłam. Często jak mam duże oczekiwania, to ciężko im sprostać i zostaję z rozczarowaniem. Tu było inaczej.

Obszary, w których książka najbardziej mnie zainteresowała i jest bardzo użyteczna: 
-zmiana myślenia o bogactwie i pieniądzach (pieniądze nie są złe, "pieniądze szczęścia nie dają, tym którzy ich nie mają" )
-inwestowanie w siebie bez wyrzutów sumienia
-co do delegowania zadań i organizacji to jestem w tym prawie mistrzem (uczyłam się tego długo, a stawałam się coraz lepsza będąc mamą) jednak komuś, kto nie nabył tej umiejętności-pomoże
-przygotowanie listy swoich kompetencji i sposób na ich rozwijanie 
-ustalanie priorytetów i odpuszczanie sobie (w moim przypadku to była powtórka)
-jednym z najlepszych rozdziałów było "zbieraj pieniądze zamiast kart kredytowych"i uczenie dyscypliny finansowej swoich dzieci" - dużo nawiązań do rozsądnego gospodarowania pieniędzmi i przemycone minimalistyczne rady odnośnie budżetu :)

W książce oprócz treści autorki poznamy kilka inspirujących osób i ich postawy i przekonania oraz drogę do sukcesu. 

Z tej książki można naprawdę wiele wynieść. Ja z pewnością przeczytam ją jeszcze raz albo i dwa w tym roku. 

Polecam, Klaudia :) 

niedziela, 21 stycznia 2018

Gdziekolwiek jesteś bądź Jon Kabat-Zin

Witajcie. Dzisiaj przychodzę do Was z książką, chyba pierwszą, której zdecydowałam się nie skończyć. Co z moim postanowieniem? Przekonacie się niżej.


Przewodnik uważnego życia to pozycja, która stała na dziale "psychologia" w mojej bibliotece. Postanowiłam więc się z nią zaznajomić. 

Z książkami i podejściem buddystycznym spotkałam się już w gimnazjum. Było dla mnie dość rozsądne jednak nie zagłębiałam się dalej. Tym razem miało być inaczej. 

Autor od początku zazcza , że nie ma zamiaru oferować nam religii , a raczej doprowadzić nas do przebudzonego życia, pełnego celebracji danej chwili. Fajnie brzmi, ale czy mu się udało? 

Książka składa się z trzech części: I-kwiat tej chwili, mówiącej o korzyściach z bardziej uważnego życia i podstawach medytacji, II-serca praktyki traktującej o medytacji w różnych pozycjach i odnoszących się do natury (wyobraź sobie górę, jezioro...) oraz ostatniej III w duchu uważności wracającym do sedna uważnego życia. 

Pisząc, że podjęłam decyzję o nie przeczytaniu książki pisałam prawdę, jednak to zrobiłam, ale w tak nieuważny sposób, że nie jestem w stanie opowiedzieć o czym był ostatni rozdział. Zmarnowałam czas,ale świadomość, że jej nie skończyłam byłaby dla mnie gorsza. To drugi rozdział- wyjaśniający pozycje w jakich mamy medytować i dlaczego, stanowił dla mnie najgorszą część książki po której nie byłam w stanie kontynuować treści. 
Najzabawniejsze jest jednak to, że rozdział ,który najbardziej mi się podobał- "puszczanie" traktował o tym, że nie powinniśmy trzymać się rzeczy, których nie lubimy, przeszkadzają nam i ogólnie są ble (cóż za elokwencja xd). Ja mimo wszystko nie byłam w stanie puścić i odłożyć tej książki , bo już tyle przeczytałam , że żal mi było jej nie dokończyć. 

Po tygodniu od napisania tej recenzji (pisałam ją 2 tygodnie temu) postanowiłam jeszcze raz przeczytać III rozdział. Czytałam uważniej i rozdział jak być uważnym rodzicem podobał mi się nawet bardzo. Patrząc z perspektywy czasu cieszę się, że zdecydowałam się przeczytać rozdział ponownie. Mimo to książka była dla mnie męcząca. Bardzo mnie denerwowało czytanie jej. Nie polecam.


niedziela, 7 stycznia 2018

"Pułapki przyjemności" rozmowa z Robertem Rutkowskim

Witajcie. Dzisiaj o książce, której tak naprawdę nie powinnam mieć. Dlaczego? Bo ją kupiłam, a w październiku obiecałam sobie, że nie będę kupować książek. Od tamtego czasu stalam się posiadaczką trzech używanych. Obiecuję, teraz Wam,że już więcej nie kupię. P.s swoją drogą- zaczęłam sprzedawać pod tym linkiem KLIK . Zapraszam.

zdjęcie pochodzi z Ceneo.pl


Teraz o samej książce. Kupiłam ją po zachwycie Raaaadzki w jej inspiracjach. Wychwalała ją tutaj : KLIK . Cóż, jeśli widzieliście jej opinię to ja się pod nią podpisuję. Bardzo warto ją przeczytać.

Wywiad, który przeprowadziła Irena Stanisławska dotyczy kilku kwestii, podzielonych na rozdziały.

Autor opowiada o : jedzeniu, seksie, praca, odpoczynku, relacjach międzyludzkich i ich pułapkach. Czasami miałam wrażenie jakby pan Robert obnażał to, o czym wiele osób boi się mówić. 

Próbuję coś o tej książce napisać, ale mi nie wychodzi. Opublikuję zatem opinię jednej osoby z lubimyczytać- MożnaPrzeczytać : 


"Książka jest próbą balansu w zdrowym zakresie przyjemności, znalezieniem granic poza którymi powinna zapalić się czerwona lampka. Jedzenie, seks, praca, odpoczynek, relacje międzyludzkie - to sfery bez których trudno wyobrazić sobie spełnione i szczęśliwe życie, ale są to również sfery, które kryją wiele tytułowych pułapek. Robert Rutkowski z całym swym doświadczeniem, zawodową drogą terapeuty od uzależnień, wielką wrażliwością i zwykłym rozsądkiem przybliża historie ludzi poranionych przez kogoś lub przez samych siebie, obnaża mechanizmy dzisiejszej kultury, w której łatwo się zatracić i wyjaśnia wiele procesów psychologicznych, które dzieją się w nas lub gdzieś obok. "
 Ciężko mi coś więcej dodać. Dawno tak nie miałam. Po prostu ją przeczytajcie, bo warto. Ja z pewnością niedługo znowu do niej sięgnę i chociaż nie miałam kupować książek to akurat tej zupełnie nie żałuję. 


niedziela, 31 grudnia 2017

Jak kochać dziecko? Janusz Korczak

Witam w kolejną dzielę. Dzisiaj o lekturze, względem której żywię jak najbardziej ambiwalentne uczucia.






Po książkę sięgnęłam po rekomendacji docenta ze studiów pedagogicznych. Ponoć świetnie rozumiał dzieci, pisał genialnie i pozostawiał miejsce na głębsze refleksje.
Nie będę ukrywać, że oczekiwania były spore. Docent Ziółkowski jest dla mnie osobą, z której zdaniem i częściowo poglądami się liczę. Niestety, ale chyba nie do końca w kwestii tego autora podzielam jego zdanie.

Zacznę od tego, co mi się podobało: chociaż ilość stron nie jest żadnym miernikiem to w przypadku tej ksiażki mam wrażenie, że im mniej tym lepiej. Po drugie- książka to swego rodzaju artykuły, które traktują o osobnych kwestiach, ale są ustawione chronologicznie. No i niewątpliwym atutem jest to, że jak się bardzo skupiłam to niektóre treści były dla mnie wartościowe. Nie było ich zbyt wiele, ponieważ większość z nich miałam na psychologii wychowawczej to jednak coś z tego wyciągnęłam. Najważniejsze- autor pokazuje podmiotowość dziecka i zestawia ją z ową nieomylnością ludzi dorosłych. Rozgranicza emocjonalność i sposób reagowania dziecka, który jest bezpośredni i nieskażony nakładaniem perspektyw z zachowaniem się osób dodrosłych. Ciekawe kontrasty.

Mimo wyżej wymienionych plusów nie omieszkam wspomnieć o tym, że album czytało mi się bardzo opornie. Zajęło mi to chyba tydzień bądź dwa i zmuszałam się, aby przeczytać choć stronę więcej. Wszystko to przez język i masę wyliczeń w niektórych artykułach. Bardzo nie podobało mi się w jaki sposób napisana jest ksiazka. Czułam jedno wielkie zniechęcenie, często dane fragmenty czytałam po 2-3 razy. To powodowało jeszcze większą awersję.

Niestety, ale nie jestem pewna czy jeszcze sięgnę po ksiażkę tego autora. Przykro mi, czuję zniechecenie. I chociaż jest to swego rodzaju prekursor pedagogiki nawet to nie przemawia za tym, żebym się przemogła. Chociaż never say never.


P.S Oby 2018 był lepszy od tego ,który mija. Ja mam ogromną nadzieję, że będzie.

niedziela, 24 grudnia 2017

Zwykły człowiek-Graeme Cameron

Thrillery czytam rzadko. Naprawdę. W ciągu ostatnich trzech lat wpadło w moje ręce może 10 takich książek. Wprowadzają niepokój i milony myśli, które tłoczą się w głowie i znajdują ujście w chorych snach. Są to dla mnie trudne lektury.

Co sprawiło, że sięgnęłam po kolejny?

Mój tata :) Od razu zaznaczę, że to właśnie rodzicie wpoili mi miłość do książek. Nie robili tego na siłę. Po prostu bardzo często się w ten sposób relaksowali, a ja ich obserwowałam. Chociaż ostatnia książka, którą mi tata polecił "Noc ognia" nie spodobała mi się, to postanowiłam zaryzykować. Zachęciły mnie z pewnością słowa taty "opis psychopaty, coś dla Ciebie" :D No i dziś pora na moją opinię.




Po pierwsze zainteresowała mnie okładka. Ciekawa, mroczna plus te teksty "fani Dextera będą zachwyceni!". Dextera nie oglądałam, ale książka bardzo mi się podobała. 

Rzadko kiedy zdarza się, aby lektura wciagnęła mnie od pierwszych trzech stron. Tym razem tak było. Od razu popłynęłam i w pół godziny wiedziałam, że muszę ją jak najszybciej skończyć. 

Treść budowała napięcie. Chciało się więcej i więcej. Zastanawiałam się co będzie dalej. 

W książce poznajemy mężczyznę, który jak każdy z nas docenia piękno świata, rozmawia z sąsiadami, egzystuje zdawałoby się "normalnie" .Jednak coś go podnieca... mordowanie. I sposób tego mordowania jest naprawdę brutalny i chory. 

Najbardziej doceniłam to, że główna positać nie została opisana. Wygląd zewnętrzny mężczyzny został do obsadzenia dla czytelnika. Miała zadziałać nasza wyobraźnia. To naprawdę mocno budowało wyjątkowe poczucie, że tym człowiekiem może być każdy. 

Szczerze przyznam, że samą końcówką się zawiodłam. Byłam dosyć zdegustowana i zrezygnowana. Jednak w thrilerach często na zakończenie wszystko się miesza. Ten typ chyba już tak ma. 

Polecam gorąco. Ja daję ocenę 8,5/10 i nie zgadzam się z 6/10 na lubimyczytać, ale tam wypowiada się dużo wiecej osób :) 

niedziela, 10 grudnia 2017

Slow fashion. Modowa rewolucja- Joanna Glogaza

Hej, święta za rogiem, a ja już dostałam kilka prezentów :)

Z uwagi na to, że sama sobie nie kupuję książek (takie postanowienie od kilku miesięcy) na święta od dziadka wybrałam cztery pozycje. Między innymi do moich rąk trafiły dwie Joanny Glogazy. O jednej  z nich w dzisiejszym wpisie. Zapraszam do lektury. 



Prosta, jasna okładka, czyli to co Klaudia lubi najbardziej. Książkę czyta się jak powieść. Chociaż to poradnik, to ja tego nie czułam. Usiadłam do niej z kawusią i czekoladą i szybciej skończyłam ją niż łakocie :) (żartuję, czytałam ją dwa dni, ale bardzo wciąga!). Autorka jako jedna z nielicznych zastosowała super trik na urozmaicenie książki- wplotła w jej treść wywiady, klasyfikacje, rady. To jest naprawdę fajne posunięcie. Niby przerywnik, ale w temacie i coś, co mamy wyszczególnione w pigułce. Naprawdę brawa dla pani Joanny. 

Chwilami miałam wrażenie jakby autorka za bardzo narzucała swoje zdanie, chociaż ewidentnie starała się pokazywać, że tego nie robi. Komentarze w stylu: ja to robię tak, jednak stanowiły jakąś (dla mnie) silną sugestię. To nie zarzut, a spostrzeżenie. Kolejnym jest fakt, że w książce o ubaniach jest tak mało zdjęć- w tym wypadku to wielki plus. A zdjęcia, które tam są , utrzymane zostały w minimalistycznym stylu. Kolejny plus :)

Jedynymi treściami, których czytanie mnie zupełnie nie interesowało było tworzenie mapy stylu, które zajmowało kilka stron. Zupełnie mi to nie podeszło, dla siebie uznałam to za zbędne, ale domyślam się, że osobom, które naprawdę zaczynają może się to przydać. Ja odkąd opublikowałam ten wpis: minimalizm w szafie nie potrzebuję takich metod. Uważam nawet, że 80 % rzeczy z książki to rzeczy, z którymi już się spotkałam i które wiem. Natomiast i tak było mi przyjemnie czytać tą lekturę. 

Nawet nie wiecie jak się cieszyłąm, kiedy potwierdzałam słowa autorki odnośnie zalet płynących z mniejszej szafy. Ja widzę mnóstwo plusów, o których opowiada pani Glogaza. Wierzę, że osoby, które są na początku tej "walki" o spójną garderobę jak najszybciej sięgną po książkę autorki. Polecam .

niedziela, 3 grudnia 2017

Współczesna bogini- Roxana Bowgen

Dziś kilka słów o książce , która wpadła mi w ręce niby przypadkiem, ale jednak nie. 
Spacerując po bibliotece (sama książek sobie nie kupuję) dostrzegłam wyróżniającą się na tle innych, śliczną okładkę. Kiedy pierwszy raz wzięłam ją do ręki opis mnie nie zachwycił. "Bełkot" pomyślałam. Jednak będąc ponownie w tym miejscu zdecydowałam się ją wypożyczyć. Wyszłam z założenia, że i tak nic nie tracę. Czy było warto? 


Znalezione obrazy dla zapytania współczesna bogini roxana bowgen

Książkę określiłabym jak biografio-poradnik. Chociaż definiowana jest jak poradnik to jednak, kazdy kto po nią sięgnie będzie wiedział o co mi chodzi. Opowiada historię życia pani Roxany Bowgen, która urodzona w Peru odwiedziła prawie połowę świata. Nie jest to raport podróżniczki, co mi się bardzo podoba. Jednak porusza tematykę podróży, rozwoju, inwestowania, fizyki kwantowej, religii. W sumie wszystkiego, czym albo interesuję się od jakiegoś czasu, albo od niedawna. 

Lektura jest tak multitematyczna, że dla kogoś mógłby stanowić to problem. Nie dla mnie. Każdy wątek , potraktowany nawet pobieżnie zachęca do eksploracji. Mamy ochotę czytać o danym zagadnieniu więcej i więcej. Autorka zastosowała naprawdę ciekawy chwyt- pisała o czymś na tyle dużo, że zdołało nas to zainteresować, a na tyle krótko, że chcemy poznać więcej i szczegółowiej dany temat. To mi się niesamowicie podoba. Uwielbiam książki, które działają w taki sposób. "Współczesna bogini" zostawia niedosyt, ale nie w tym negatywnym znaczeniu. Jest to chęć poznawania. 

Przy każdym rozdziale autorka daje odpowiedni według niej cytat. Mnie urzekł ten: 

Biologia to ostatnia rzecz, która stanowi kogoś matką. Oprah Winfrey 


Jestem urzeczona tym cytatem. Nie został on dobrany przypadkowo. W rozdziale tym, autorka przedstawia swoje dzieciństwo, które zostało w pewien sposób zbezczeszczone przez jej matkę. Przynajmniej ja tak uważam, gdyż autorka jej wybaczyła i podchodziła do tego pełna pokory i zrozumienia, co było dla mnie niesamowite. 

Ostatnia refleksja dotyczy tego, że czytając książkę z każdą stroną przekonujemy się o jej wartości. Z początku może się zdawać ,że mamy do czynienia z poradnikiem dla niedocenionej kobiety i przez taką napisane. Im dalej w las, tym przyjemniej. 

Polecam serdecznie. 

niedziela, 26 listopada 2017

"Kobiety Kaddafiego" Annick Cojean

Dziś mowa o książce, którą miałam okazję przeczytać tydzień temu. Zaraz po Harrym Potterze przyszła pora na coś równie fantastycznego, a jednak tak okrutnego i prawdziwego. I niestety- to nie fikcja literacka. 

Książkę znalazłam w publicznej bibliotece, w mojej miejscowości. Ciekawy tytuł i opis z tyłu zachęciły do sięgnięcia po lekturę. Zresztą lubię tego typu albumy, do dziś pamiętam "Jeśli doczekam jutra" Shapelle Corby- jeden z moich ulubionych dokumentów. Od niego zaczęło się moje zainteresowanie tym gatunkiem.



Dziennikarka z Paryża Annick Cojean podjęła się trudnego zadania, którym było zbadanie zbrodni seksualnych największego wodza Libii- Kaddafiego. Temat stanowił dużą zagwostkę, gdyż kraj, w którym ów Wódz żył, od dziesięcioleci ogarnia zmowa milczenia. W dodatku marginalne traktowanie kobiet i największa hańba w kraju, której dopuszczał się przywódca- seks pozamałżeński- utrudniały badanie tematu. Podziwiam autorkę tekstu za samozaparcie i trud, jaki musiała podjąć w celu uzyskania informacji do napisania książki.

Treść dzieli się na dwie części- opowieść Sorai, jednej z niewolnic, uprowadzonych przez tyrana oraz drugiej- czyli szukaniu przez dziennikarkę potwierdzenia świadectwa kobiety oraz dodaniu politycznych informacji z życia wodza. 

Szczerze najbardziej interesującą była pierwsza część. Czytało się ją jak jakiś kryminał.Podczas lektury nachodziło mnie dużo refleksji i zastanawiałam się od strony psychologicznej nad genezą powstania seksualnej bestii opętanej morderczą żądzą posiadania. Stanowiło dla mnie także pewną trudność zrozumienie osób, które były blisko Kaddafiego ,jednak inna jest mentalność czytelnika-Polki, a inna Libijczyka, który w tym uczestniczy.

Często przy takich tematach zastanawiam się, w którym momencie człowiek popełnia błąd. Kiedy przekracza cienką granicę przyzwoitości i staje się inną osobą.  Ostatnio takie myśli nachodziły mnie podczas czytania "Pedofilii (...)". W obu dokumentach wyraźnie widać perwersje i skale problemu. To nie jest kradzież cukierka za 20 gr. Jednak w pewnym  momencie ktoś nie zauważył, że trzeba przystopować,powiedzieć sobie "dość, mam problem". Gorzej jak tego problemu w ogóle nie widzi.

Być może moje spojrzenie jest życzeniowe, jednak to pozwala mi wierzyć, że każdemu trzeba pomóc. A to, że nie wszyscy są warci pomocy- to inna strona medalu.

Kończąc tą być może niekompletną recenzję (bo część oddałam moim rozważaniom) dodam, że książkę warto przeczytać. Chociażby z ciekawości: innego świata, kultury, polityki. No i oczywiście ku refleksji. Nie chciałabym mieć tej pozycji w swoim zbiorze, ponieważ jednokrotne przeczytanie jej mi wystarczy. Jednak cieszę się, że miałam okazję to zrobić. 


niedziela, 19 listopada 2017

Harry Potter J.K Rowling

"Książe Półkrwi" i "Insygnia śmierci" to dwa tomy Harrego Pottera, które ostatnio przeczytałam.
Muszę przyznać, że są to książki działające na mnie jak narkotyk. W każdej wolnej chwili chciałam po nie sięgać, przeczytać chociaż stronę więcej. Nocami śniły mi się dziwne rzeczy z tematyką magii. Przed spaniem nie mogłam jej odłożyć.

Ostatnia część była szczególnie wciągająca, ponieważ film widziałam tylko raz i kompletnie nie pamiętałam jak to wszystko ma się skończyć. Oczywiście, po przeczytaniu zabrałam się za zaległości filmowe :)

W księciu znajdowało się dużo szczegółów z życia bohaterów powieści, które bardzo przyjemnie mi się czytało. Nie odczułam żadnego zmęczenia tematyką, co w przypadku takich książkowych olbrzymów często się zdarza. Podobały mi się wątki dotyczące Slughorna, relacji Hermiony z Ronem i zawodów z nowym kapitanem quidditcha. 
Byłam zdziwiona natomiast ostatnią częścią. To, ile było w niej rozszerzonych wątków, jak wreszcie wszystkie pozostałe części ułożyły się w całość i związały w jedną historię było niesamowite. Czułam, jakbym przemierzała całą historię Harrego od początku, z zupełnie innej perspektywy. Książkę czytałam z wypiekami na twarzy. Tym większe było moje zdziwienie i rozczarowanie kiedy zabrałam się za film. Nie mogłam uwierzyć jak bardzo spłaszczono fabułę i ile rzeczy zostało pokazane inaczej niż w lekturze. Rozmawiałam na ten temat z Filipem, którego podejście do ekranizacji mnie zaciekawiło i dało do myślenia. Do niedawna byłam święcie przekonana, że jeśli film jest na podstawie książki to powinien być wierną kopią tego, o czym czytamy. Nie lubiłam zbytnich uproszczeń i pomijania połowy treści. Denerwowało mnie niesamowicie, kiedy coś odbiegało od historii pokazanej w książce. Natomiast Filip uważa, że film to wizja reżysera, że to on tworzy, posiłkując się o treść nowe obrazy i sceny. Jest to inna perspektywa i interpretacja. Muszę przyznać, że skorygowałam swoje myślenie, ale nie na tyle, aby nadal nie odczuwać zawodu ostatnią częścią filmu. W insygnii denerwowało mnie, że nie ma już tyle Hogwartu, o którym tak lubiłam czytać. Jednak podobało mi się ile wiadomości o Tomie Riddlu można było z niej wyciągnąć. Plus zagadki i poszukiwanie przez trójkę przyjaciół horkruksów podsycało głód odnośnie wiedzy tego, co stanie się dalej. 

Bardzo serdecznie polecam KAŻDEMU przeczytanie książki. Szczególnie osobom (o ile takie są) które nie miały okazji obejrzeć filmu. Do dzisiaj urozmaicam sobie dzień stosując zaklęcia <np.accio pieniądzę> szkoda tylko, że nie działają :D 










Miłej niedzieli. Ja wczoraj skończyłam "Kobiety Kaddafiego" (o czym za tydzień) oraz jestem w połowie "Współczesnej bogini". 

niedziela, 5 listopada 2017

J.K Rowling Harry Potter (5 części)

No cześć, dziś nietypowa recenzja, bo właściwie: 
-nie jest to recenzja
-opowiada o 5 książkach tej samej autorki 
-dotyczy ostatnich dwóch tygodni

Nie będę opowiadać  tego, co jest zawarte w poszczególnych częściach. Chyba każdy wie, o czym opowiadają książki Rowling. Chcę podzielić się tylko moją historią z jej przeczytaniem... 

Kilka/kilkanaście lat wstecz. W trakcie powstawania kolejnej części filmu- moja rodzina przeczytała wszystkie części, które wyszły. Byłam jedyną osobą z rodziny, która nie pochłonęła ani jednej książki. Zawzięłam się i w którejś klasie podstawówki zabrałam się za lekturę. Niestety, przerwałam po 30 stronach. Byłam niezadowolona, czytałam wolno i męczyło mnie to. W owym czasie wychodziły kolejne ekranizacje. Aż do studiów obejrzałam każdą z części przynajmniej 8-10 razy. Niedawno zabrałam się kolejny raz za obejrzenie, ale nie każdej części po kolei tylko od "Czary ognia" wzwyż (z tym,że ostatniej części film mam tylko do połowy i kompletnie nie pamiętam jak się skończyła). Ta chęć poznania końca zawładnęła mną i postanowiłam tym razem przeczytać książkę. Tata mnie poinformował, że warto, abym zapoznała się z całą twórczością , ponieważ im dalej, tym więcej było szczegółów, które nie były zekranizowane. Pomyślałam, że w sumie to fajny pomysł , aby odpocząć od książek poradnikowych czy psychologicznych. 



Pierwsze dwie części są w około 95 % odwzorowane w filmie, natomiast sytuacja się zmienia w "Czarze ognia" (kilka dodanych wątków, super opis mistrzostw w Quidditcha czy dużo szczegółowiej wyjaśniona historia Knota), a już w ogóle dużo więcej treści mamy w "Zakonie Feniksa". Dla mnie są to smaczki, które bardzo mocno wpływają na wartość książki. Dwie pierwsze części "Kamień filozoficzny" i "Komnatę Tajemnic" czytało mi się niezwykle szybko i czułam się tak, jakbym oglądała film, ciągle przed oczami miałam poszczególne sceny. Nie miałam ochoty zaglądać do kolejnej cz.książki ,ale tata mówił,że warto. Posłuchałam go i nie żałuję. Skończyłam właśnie 5 część, te 1000 stron przeczytałam w 4 dni i niebawem zabieram się za 6 część "Książe półkrwi".  Jednak czas na kilka dni przerwy, bo sowy i miotły śnią mi się po nocach :) Kolejna recenzja pewnie będzie dotyczyła dwóch ostatnich części także wydaje mi się, że przeczytacie o nich za dwa/trzy tygodnie, bo mam zajęcia i czytanie odsunę na dalszy plan.


Miłej niedzieli. 

środa, 1 listopada 2017

"Chcieć mniej" K. Kędzierska i początek drogi do minimalizmu

Witajcie. Dzisiaj kilka słów o mojej ulubionej książce tego roku (jak na razie).

"Chcieć mniej" wpadło mi w ręce przez przypadek. Zastanawiając się z Karoliną, co kupimy sobie na święta w ostatniej chwili stwierdziłam, że chcę właśnie ją. Długo się nad tym nie zastanawiałam- gdzieś na  blogu przeczytałam pochlebną opinię  i postanowiłam spróbować. Z uwagi na to,że spodobała mi się jej prosta okładka, postanowiłam zaryzykować. I tak zaczęła się przygoda nie tylko z lekturą :)

Pierwszy raz przeczytałam ją w lutym. Wcześniej miałam kilka innych książek do lektury ,które z uwagi na temat, wydały mi się ciekawsze. Szczerze mówiąc nigdy nie interesowałam się minimalizmem, ani posiadaniem mniej. Raczej byłam konsumentem I rzędu i szukałam radości w rzeczach. W ich nabywaniu. Oczywiście, ciągle uważałam że mam ich za mało i potrzebuję więcej. Nigdy po zakupie nie stwierdziłam "teraz mam już wszystko, co potrzebuję".

Książka napisana jest przez autorkę bloga Simplicite (klik), Katarzynę Kędzierską, która kończyła prawo w Toruniu. Prowadził trzy firmy, ostatnio zaczęła inwestować w nieruchomości. Uczy, jak być szczęśliwym z posiadania mniej. Po sobie zaczynam zauważać, że jej wychodzi.

Po pierwszej lekturze książki przyszło parę zmian, przede wszystkim pozbyłam się wielu rzeczy. Jednak zmiana dotyczyła w głównej mierze stanu posiadania ubrań i dokumentów. Ograniczyłam też korzystanie z fejsbuka (wpis tutaj).Nie wyrobiłam sobie nawyków niekupowania, albo zastanawiania się nad tym, czy faktycznie czegoś potrzebuję. Czy to potrzeba, czy zachcianka.Najbardziej przeszkadzało mi , że pozbywając się rzeczy w ich miejsce kupuję nowe. Może nie w takiej ilości, ale zawsze.  Jednak zainteresowana tematem od tamtego czasu przeczytałam trzy inne książki z tej dziedziny i coś zaczęło się zmieniać.

Dopiero niedawno, na początku września zdecydowałam się znowu do niej powrócić i zacząć czytać równolegle bloga Kasi. Bardzo się ciesze, że podjęłam takie kroki, bo widzę mnóstwo zmian. Teraz już nie tylko posiadanie mniej, ale "życie" mniej. Wyrabiam w sobie nawyki.  O tym wszystkim będę pisać, ale przy innej okazji, bo zmienia się wiele. Niedługo pochwalę się tym, co udało mi się osiągnąć w kwestii rzeczy materialnych, a czego nigdy wcześniej bym nie podejrzewała :) Ale jeszcze chwilę poczekacie. Zaczęłam też wreszcie oszczędzać, bo wybierając mniej, w kwestii finansów zostaje mi więcej na koncie.

To słowem wstępu do zagadnienia, które staje mi się coraz bardziej bliskie. Myślę, że wpisów na ten temat pojawi się do końca roku co najmniej kilka. Jedną ze zmian jest "Projekt stylówka" , który też się z tym wiąże.

W samej ksiażce podoba mi się to, że zaczyna się od psychologiczno-społecznego spojrzenia na człowieka. Ujawnia wiele mechanizmów związanych z nasza psychiką. Jest naprawde ciekawa. Niczego nie narzuca, pokazuje możliwe drogi do wyboru. Nie jest nachalna. Nawet jeśli ktoś nie ma zamiaru zacząć się ograniczać w jakiekolwiek kwestii to album może okazać się po prostu ciekawy.

Polecam, chyba jak żadną inną do tej pory.


niedziela, 15 października 2017

"Bogaty ojciec, biedny ojciec..." Robert Kiyosaki, Shaton Lechter

Kolejna niedziela, kolejna recenzja. Tym razem po dłuższym czasie z uwagi na to, że nie czytałam książek. Miałam trochę zamieszania z uczelnią i wyjazdem do Anglii (o tym niebawem).

Dzisiaj o bestselerze jednego z przedsiębiorców, który czytałam około 3 tygodnie. Zajęło mi to trochę czasu. Odkładałam ją, wracałam. Wydaje mi się, że treści, które są dla nas trudne w zrozumieniu, czyta się wolniej. Wymaga to większego skupienia i przestawienia sposobu myślenia na czas lektury. 

"Bogaty ojciec, biedny ojciec..." stała na półce mojego brata od około roku i uśmiechała się do mnie z tego miejsca. W dodatku książki o minimalizmie, które przeczytałam w ostatnim czasie ("Chcieć mniej" Kędzierskiej, "Im mniej tym więcej" Beckera czy "Mniej. Intymny portret zakupowy polaków" Sapały) opierały się w niektórych twierdzeniach na książce pana Roberta. Wtedy mój zapał do jej przeczytania osiągnął punkt, w którym po nią sięgnęłam. 

Pierwsze strony czytało mi się bardzo szybko. Historyjka, trochę psychologii i ogólnie przyjemne treści. Pierwszego dnia ze spokojem przeczytałam połowę. Jednak kolejnego nie miałam ochoty po nią sięgać. Tak sobie przeleżała kilka dni, później 10 stron, za dwa dni kolejne 10 stron. I tak to ślimaczym tempem szło.  Bardzo nie lubię tak powoli zgłębiać nowych treści wiec kilka dni emu postanowiłam ją skończyć. Tak też się stało. Jakie refleksje mam po lekturze ? 

Po pierwsze jest to wg.mnie ogromne rozwinięcie "Zbuduj rurociąg, którym popłyną pieniądze", o której pisałam tutaj . Przekazuje o wiele więcej wiedzy, rozwija ją, uczy. Daje wskazówki krok po kroku. Wszystko zaczyna się od zmiany myślenia poprzez działania i osiąganie celów (w bardzo dużym  uproszczeniu ofc). Podoba mi się sposób, w jaki Kiyosaki opowiada o inwestycjach, co nimi nazywa . Nie owija w bawełnę- pisze o ryzyku, o tym, że często się nie udaje, ale tylko dzięki temu, że próbujemy możemy osiągnąć sukces. Aż wstyd przyznać, ale jako ponad 20letnia kobieta nie wiedziałam dokładnie czym są aktywa i pasywa. Pojęcia słyszałam, ale nie wiedziałam co to dokładnie jest. Teraz już wiem, zyskałam świadomość i postawiłam krok na drodze do inteligencji finansowej, której uczy autor. 

Po czytaniu takich czasopism mam wrażenie wielkiej pustki i niedoboru w edukacji. Czego się właściwie uczyłam w szkole? Pierwiastków, budowy pantofelków, dodawania i odejmowania, pisania wypracowań? Nie twierdzę ,że system jest zły, ale twierdzę, że jest dużo do naprawienia. Oczywiście w liceum miałam lekcje PP, czyli podstaw przedsiębiorczości. Tylko jak one wyglądały? Jak były prowadzone? "Pracujcie ciężko, wtedy będziecie mieć pieniądze , a na starość emerytury". Być może nauczycielka mówiła o lokacie, ale niestety nic z tego nie pamiętam. Wierzę, że kiedy Julia będzie dorastać wiedza z zakresu ekonomii będzie stała dla niej większym otworem. Zadbam o to. 

Książka była trudna ze względu na treść, ale autorzy dokonali wszelkich starań, by była napisana przystępnym językiem. Czasami miałam wrażenie, że prościej się nie dało :) Jest ciekawa i otwiera oczy. Mit, że aby robić pieniądze i inwestować trzeba je mieć odszedł do lamusa. Jestem szczerze zainteresowana tą tematyką i pewna, że w krótkim czasie przeczytam ją ponownie. 

niedziela, 3 września 2017

"Zbuduj "rurociąg", którym popłyną pieniądze" Burke Hedges

Witajcie.
Dzisiaj o książce, którą przeczytałam jakiś czas temu pewnego sobotniego popołudnia. Lektura zajęła mi raptem dwie godziny.

Otrzymałam ją od kolegi, który starał się zaproponować mi "współpracę" w firmie Amway. Z oferty nie skorzystałam i nie żałuję, jednak książkę przeczytałam. Tego również nie żałuję :) 

Traktuje ona można powiedzieć o "świadomej" ekonomii. O tym, jak stała praca i posada nie gwarantują nam dochodu. Uświadamia i uczula na pewne aspekty. W zamian za pensję, która starcza (w przypadku najniższej krajowej w Polsce) na minimum egzystencjalne oferujemy swój czas, jego większość. Najlepsze jest to, że kiedy nie będziemy zdolni do wykonywania pracy nie dostaniemy praktycznie nic. Dzięki lekturze nabywam inną perspektywę, a dla mnie to ważne, kiedy dzięki książkom zmieniam sposób patrzenia, moja perspektywa staje się bardziej holistyczna. 

Na kilku historiach pan Hedges pokazuje jak ciężką pracą jesteśmy w stanie wypracować system, który po czasie będzie na nas sam pracował. Zwraca uwagę na to, co opłacalne. Nie stosuje aforyzmów przez które przemawia, nie uspokaja, że "nie napracujesz się, a dostaniesz". Nie jest to niepoprawny optymista. Na swoim doświadczeniu buduje bazę wiedzy, którą przekazuje w książce. Jest także powtarzalny, ale nie monotematyczny. Trafia do mnie językiem prostym, bez używania terminologii z wąskiego grona. 

Powoduje ona także chęć zgłębiania tematu dalej. Dowiadywania się co z tymi finansami, jak nimi zarządzać. Zachęca do eksplorowania tej dziedziny.

Podsumowując (ponieważ nie chcę przedłużać): książka jest warta tego, by ją przeczytać. Zmienia pogląd na rynek, rozszerza trochę samoświadomość, pozwala inaczej spojrzeć na to, jak czasami harujemy, by osiągnąć tyle co nic. Skłania do refleksji. Uważam, że jest to książka, która powinna być OBOWIĄZKOWA na np. podstawach przedsiębiorczości w liceum. 


wtorek, 22 sierpnia 2017

Dove Advanced Hair Series, Regenerate Nourishment

Witam, dzisiaj o dwóch produktach marki Dove.



Zestaw był w kilku ulubieńcach (chyba RLM i Stylizacje) więc i ja się skusiłam przy okazji promocji . Odżywki i szamponu używałam razem z mamą i starczył nam na 3 miesiące (w między czasie używałyśmy kilku innych produktów ).




Jakie mam wrażenia ? 

Zapach: produkty pachną pięknie. Powiedziałabym, że typowym zapachem Dove,ale mają w sobie jeszcze coś. Woń duetu utrzymuje się na włosach 2/3 dni. Sama odżywka z innym szamponem równie długo. Jest to niewątpliwa zaleta dla tych, którzy lubią mieć pachnące włosy :)

Konsystencja: W przypadku szamponu- leista, powiedziałabym, że dosyć gęsta, natomiast odżywka- taka jak lubię, czyli gęsta, nie spływająca z dłoni.Na plus.

Działanie: szampon utrzymuje włosy świeże przez max 1,5 dnia, czyli standard. Odżywka natomiast oprócz zapachu dużo nie daje, bo włosy są sztywne, a czasami zupełnie spuszone.  Jeśli używam je w duecie to mam zagwarantowany puch, a jeśli z innym szamponem- sztywność.  Trochę nie rozumiem tych zachwytów. Używać dla samego zapachu to trochę słabo. Podsumowując działa słabo.

Cena/ wydajność: za 250 ml zapłacimy ok.20 zł. Jak na to, że duet starcza na dość długo (zdecydowanie szybciej zużywa się odżywka) to wydajność jest w porządku. Tutaj nie mogę się przyczepić. Jednak jeśli zanalizuję to, że w sumie produkty nie działają tak, jak tego oczekuję to cena jest wysoka. Jeśli miałabym kupić dla samego zapachu- brałabym, ale oczywiście nie jestem aż tak zdesperowana i raczej do czerwonego duetu nie wrócę.