Odkąd kroczę "drogą minimalizmu" i staram się ograniczać mój dobytek co jakiś czas przebija się moje dawne zakupowe ja.
Do około 3 roku studiów byłam zakupoholiczką. Chociaż nie posiadałam dużej ilości pieniędzy to zawsze kiedy nastąpił zastrzyk gotówki, wydawałam ją. Wyprzedaże, promocje traktowałam jak świetne okazje, które mi się przytrafiły i które koniecznie muszę wykorzystać, bo się nie powtórzą. Nie widziałam całej tej manipulacji (a może nie chciałam?) i szczyciłam się tym, co mam. Byłam typową osobą, której imponowali Ci posiadajacy wiecej, sama chciałam taka być.
Dzisiaj jest trochę inaczej. Od około roku oszczędzam, bardzo rzadko robię impulsywne zakupy (a już bardzo sporadycznie te na poprawę humoru). Z większą świadomością dokonuję zakupów. Najczęściej są one przemyślane.
Jednak nie zawsze jest tak pięknie. Najgorzej jest wtedy, gdy oglądam filmiki na yt dziewczyn, które polecają produkty albo pokazują swoje szafy i nowe zakupy ubraniowe. Wtedy się inspiruję i tworzę sztuczne potrzeby. Myślę sobie , że stać mnie na to i wchodzę w linki, czytam opinie itd. Często też łapię się na tym, że idę do sklepu z konkretnym planem zakupu, a przy kasie jest tych rzeczy więcej. Czy zawsze ulegam pokusie? I jakie mam sposoby, żeby opanować mojego wewnętrznego zakupoholika?
Przyznam bez bicia, że często odwiedzam strony różnych sklepów (najczęściej H&M, Marie Zelie , Aeterie i Zalando) i wybieram do koszyka po kilka/ kilkanaście rzeczy. Ceny zazwyczaj są wtedy niebotyczne. Takie koszyki trzymam sobie w pamięci czasami po miesiąc/dwa. I w momencie, kiedy już czuję, że MUSZĘ coś zamówić, bo tak bardzo tego chcę usuwam całą zawartość zamówienia i na jakiś czas blokuję stronę (block site). Tym sposobem udało mi się od naprawdę dawna nie kupić żadnego ciuszka przez internet. A podejść było co najmniej kilka.
W drugim przypadku, w sklepie korzystam z metody- odłóż i odwróć się. Stojąc przy kasie przeglądam jeszcze raz i dokładnie mój koszyk (czasem dzieje się to trochę wcześniej) i wszystkie rzeczy spoza listy idę i odkładam na półki. Zabiera to czas i jest bardzo trudne, bo przecież jakiś powód miałam,aby to włożyć do koszyka, ale ma wymiar "wychowawczy". Kiedy muszę raz jeszcze iść i odłożyć daną rzecz, jak małe dziecko uczę samą siebie, że nie wszystko mi wolno i mam określone granice. To bardzo dobra nauka samodyscypliny. Polecam. Innym sposobem i dużo szybszym jest sfokusowanie uwagi tylko na tych działach sklepu, w których dane produkty są. Tzn. jak mam do kupienia tylko pampersy i chusteczki to wiem gdzie dane produkty się znajdują. Jak nie wiem to od razu szukam pani pracującej w sklepie i proszę o pomoc. Najważniejsze w tym wypadku jest to, aby się nie rozglądać na boki idąc do miejsca przeznaczenia.
Ostatnią zasadą, którą się kieruję i przemawia do mnie w 95 % jest tzw."psychologiczny moralniak" lub mówiąc bardziej kolokwialnie wjeżdżanie na banie czy oranie się. Mowa o argumentach, które z mojego punktu widzenia są niepodważalne i nie ulegają racjonalizacji (w moim przypadku). Te złote zdania to:
wydając X zł na tą rzecz nie uda mi się odłożyć tej kwoty na tegoroczne wakacje;
czy bez tego nie przeżyję lub komfort mojego życia bez tego przedmiotu bardzo się pogorszy?;
czy za rok nadal będę się tak samo cieszyć patrząc na tą rzecz? ;
ta rzecz zajmie przestrzeń w moim domu, która spowoduje większe zagracenie;
co w tym produkcie jest na tyle fascynującego, że muszę to mieć?;
czy ten produkt wpłynie pozytywnie na stan mojej sylwetki/na zdrowie/samopoczucie w dłuższej perspektywie?;
Tych pytań mogę mnożyć, ale podałam te, które zadaję sobie prawie zawsze.
Mam nadzieję, że wpis okaże się dla kogoś przydatny.
Buziaczki :)
P.s ostatnią metodą jest powracanie wciąż i wciąż do książek o minimalizmie, w któych to jest dużo więcej rad. One mnie zawsze naprostują. Jestem właśnie w trakcie kończenia "Chcieć mniej" pani Kędzierskiej. To mój trzeci raz i jak zwykle-działa jak powinien :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz