Od razu przepraszam za to,jak wygląda mój bronzer,ale to już norma,że tego typu produkt spadł mi na ziemie. To samo stało się z rozświetlaczem The Balm i Lovely... o różach nie wspomnę.
Korektor Camouflage to hit od Catrice. Bardzo dobrze kryje,nie ściera się-czego chcieć więcej? Jedyne,do czego mogę się przyczepić to ciut za żółty odcień jak do mojej cery i sposób aplikacji. Wydobywanie go palcami nie jest zbyt przyjemne i higieniczne. W związku z tym poczyniłam ostatnio zakupy i skusiłam się na odpowiednik z tej samej firmy tylko w buteleczce z aplikatorem w kolorze 01 (ale o tym w następnym wpisie).
Obok korektora widać mały,czarny pojemniczek. Jest to baza pod cienie z artdeco,którą mam już bodajże od roku albo i dwóch lat. Dałam jej w styczniu drugą szansę i to była najlepsza decyzja,jaką mogłam podjąć. Chyba bezczynność zadziałała na nią zbawiennie,bo obecnie sprawia,że cienie na powiekach utrzymują się ok 8-10 h,nie rolują się,a w dodatku kolory cieni są podbite. Wydaje mi się,że wcześniej nie potrafiłam jej używać,dlatego nie byłam nią zachwycona.
Najgorzej wyglądający produkt to bronzer z Revolution. Uwielbiam go za kolor i chociaż może tutaj tego nie widać-jest on chłodny. Nie zrobiłam sobie nim jeszcze plamy,a konturowanie jakie uzyskujemy wygląda naturalnie i niezwykle "głęboko". W dodatku jest mega tani i ogromny. Jeśli miałabym porównywać go do W7 to nie wiem na jaki bym się zdecydowała. Są bardzo podobne z tym,że Revolution jest większy i tańszy,ale za to W7 ma mniejszą szansę na destrukcję w upadku i świetnie się sprawdza na wyjazdy.
Trzy produkty do ust: oczywiście balsam Avon,który służył mi w chłodne dni i długie noce. Nadal jestem w nim zakochana i recenzja,która pojawiła się jakiś czas temu jest jak najbardziej aktualna. W kolorach stawiałam na delikatne róże. Jedna pomadka to Golden Rose Velvet Matt-piękny,chłodny,pudroworóżowy mat nr 07. Obok niej,równie często eksploatowana Maybelline Colorsensational w kolorze 103 iridescent rose diamonds (co za nazwa...). Połączenie tych dwóch pomadek równie często gościło na moich ustach :)
Jeśli chodzi o brwi-tu się dużo nie zmieniło. Całkowicie odstawiłąm pomadę color tattoo Pernament Taupe na rzecz mojej ulubionej kredki z Catrice 020 Date with Ash-ton oraz żelu do brwi essence. O ile na temat kredki nie będę się rozpisywać,o tyle warto coś napomknąć o make me brow. Dostałam go na święta od Karoliny. Z początku używało mi się go dziwnie,było jakoś "mokro" a później za sztywno. Z czasem nauczyłam się jak używać produktu i teraz jest to idealne dopełnienie i utrzymanie włosków w ryzach. Plusem jest nienachalny kolor,dlatego nałożony na kredkę nie przyciemnia za bardzo,a użyty solo daje niesamowicie naturalny efekt :)
No i czas na paletkę z Misslyn. Styczeń nie obfitował w żadne maty na oku .Było delikatnie świecąco,ale subtelnie :) Bardzo podoba mi się kompozycja kolorów i to,jak naturalny efekt można dzięki nim uzyskać. Paletka ze Sleeka au naturel poszła zdecydowanie w odstawkę :)
Od tygodnia mamy luty,a ja nadal używam tego zestawu. To chyba o czymś świadczy :) Jako puder wykańczający od kilku miesięcy Rimmel Stay Matt,a na oczy świetną maskarę Maybelline Volum Expres Curved Brush. Na twarz testuję bez przerwy na zmianę podkład z Bourjois i Rimmel i wydaje mi się,że rozstrzygnęłam wreszcie,który jest lepszy. W listopadzie napisałam,że za jakiś czas zrobię Wam recenzję porównawczą,ale dopiero teraz mogę coś o nich powiedzieć .
Miłej niedzieli! Ja uciekam do diagnozy psychologicznej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz