Dzień dobry. Jakiś czas temu, przy okazji krótkiej recenzji "Chcieć mniej" napisałam o zauważalnej zmianie, która dzięki posiadaniu mniej zaistniała w mojej przestrzeni.
Moja historia modowa nie jest zbyt skmplikowana. Jak byłam mała większość ubrań dostawałam w spadku po starszym o dwa lata bracie. Pamiętam jak nosiłam jego bluzy i poprzecierane spodnie. Większość mojej szafy to były jego rzeczy. Zdarzało mi się dostawać ubrania, ale było to rzadko i najczęściej były to rzeczy po taniości, z rynku. Sytuacja zmieniła się około 5/6 klasy szkoły podstawowej, gdzie dostałam swój pierwszy zielony dres, niebieską rozpisano- zapinaną bluzę czy niebieskie mokasyny (takie rzeczy się pamięta, a propos te buty nosiłam aż w obu zrobiły się dziury na dwa palce). Wtedy też przestałam nosić ubrania Łukasza.
Gimnazjum to był szalony okres eksperymentowania. Zaczęłam chodzić też na siłownie z tatą (przez dwa lata) i mój styl nazwałabym sportowym z dużą dozą hip-hopowca. W trzeciej gimbazy zaczęły przewijać się co jakiś czas stylizacje bardziej dziewczęce, ale należały do mniejszości.
W liceum koleżanki miały ubaw jak jednego dnia przychodziłam w sukience lub spódniczce, a drugiego w szerokich dresowych spodniach (śliskich, a jakże!) i dużo za dużej bluzie. Cóż, nadal zapadam się pod ziemie jak sobie przypomnę moje "stylizacje".
Odkrywanie "nowego stylu" przypadło na przełom klasy maturalnej i pierwszego roku studiów. Wtedy coraz bardziej świadomie zaczynałam myśleć o spójności w ubiorze i jakimś charakterze czy torze, w którym będę kreować swój styl. Wtedy też moje ubrania zaczęły być bardziej kobiece, zainwestowałam w koszule, nie nosiłam na co dzień dresów. Jednak to jeszcze nie było to.
Na drugi rok moich studiów przypada ciąża i nie ukrywam- wtedy chyba najtrudniej szukać własnego stylu...nie inwestowałam wtedy w ogóle w ubrania, kupiłam jedynie jedną parę spodni i dwie pary leginsów. Miałam modowy zastój, wykorzystywałam większość ubrań oversize, które znajdowały się w mojej szafie.
Jednak trzeci rok studiów to poniekąd mała rewolucja. Zaczęłam bardziej świadomie zastanawiać się nad zakupami ubraniowymi. Nadal kusiły mnie bluzy, ale wiedziałam, że już się w tym nie odnajdę. Buty sportowe, którym najczęściej ulegałam ograniczyły się do dwóch par + czterech par trampek. Mimo to nadal "nie miałam się w co ubrać" , a ubrań miałam pełno i co jakiś czas wyrzucałam stare , żeby zrobić miejsce na przepełnionych wieszakach nowym.
Największa zmiana czekała mnie w roku 2017. Wtedy w moje ręce trafiła książka Katarzyny Kedzierskiej i po pierwszej lekturze zaczęłam coś zmieniać. Na początku było mi trudno. Pozbywanie się ubrań, których tak naprawdę nie lubiłam nosić (zawsze wybierałam coś innego zamiast nich) było męczące. Najwięcej motywacji dało mi poznanie powodów, dla których chomikuję ubrania. Dzięki nie tylko tej książce ale np.również "Im mniej tym więcej" Beckera wypisałam sobie te powody na kartce. I zrobiło mi się łatwiej. W procesie porządkowania odegrała wielką rolę Marie Kondo "Magia sprzątania". Cały proces segregacji trwał do niedawna. Tak naprawdę trwa nadal, ale teraz jestem w takim punkcie, w którym odczuwam zadowolenie z efektów. I piszę to w pełni świadomie.
Jakiś miesiąc temu (przy okazji projektu stylówka) znowu otworzyłam szafę i postanowiłam znowu "coś" diametralnie zmienić. Z dwóch szaf na ubrania- dużej garderoby (w której miałam rzeczy) oraz małej,w której Julka miała swoje zabawki i ciuszki postanowiłam dokonać wymiany szaf z córką. Niestety Julka jest za mała żeby protestować więc z tym nie miałam problemu. Pomysł ten zakiełkował jednego dnia, a drugiego przeszłam do realizacji. Stwierdziłam,że skoro tylu ubrań się pozbyłam i mam ich relatywnie niewiele to, aby uzyskać przejrzystość przeniosę się do mniejszej. Teraz najlepsze w każdym wpisie- zdjęcia przed i po :
Najpierw same szafy i ich rozmiary:
Zdjęcia przed i po. Z lewe strony- przed, a z prawej strony-po :
Co się zmieniło?
Myślę, że dużo. To, co pozostało na swoim miejscu to <widoczne na ostatnim zdj> książki, kartony i płyny oraz moje kilka sukienek i bluza ze swetrem do chodzenia po domu. Reszta została przetransportowana i zmieniła adres zamieszkania. Jest przejrzyściej, klarowniej i ładniej. Myślę , że to widać i wiele nie muszę się rozpisywać. Przez najbliższe tygodnie/ miesiące będę się starać, aby te kilka ubrań pozostawionych u Julki zniknęło i trafiło do mojej szafy lub poza dom.
Dla mnie jest to zmiana ogromna. Zyskałam na niej mnóstwo czasu, gdyż w małej szafie z mniejsza ilością rzeczy mogę szybciej się połapać co z czym połączyć. Męczą mnie tylko sukienki, które nadal znajdują się w szafie Julci, ale jak już pisałam- staram się z nimi coś zrobić.
Mam nadzieję, że wpis okazał się ciekawy. Dla mnie był bardzo czasochłonny, ale przyjemnie się go pisało.
Miłej niedzieli :)